Bornholm stanowi popularną destynację wśród Polaków pod względem turystycznym. To idealne miejsce dla miłośników rowerownia i leżakowania. Nie przez przypadek Bornholm nazywa się Majorką Północy. Z tego też względu nie będę się za bardzo rozpisywał na temat praktycznych aspektów zwiedzania. Wiele popularnych portali internetowych niejednokrotnie męczyło ten temat. Jako alternatywę do wyskakujących reklam na środku ekranu i krzyczącego wyglądu pstrokatych banerów, zapraszam do lektury moich osobistych refleksji o tym miejscu. Mam nadzieję, że znajdziecie tu coś dla siebie.
Jak to się zaczęło?
Wielka przygoda z Danią zaczęła się właśnie na Bornholmie. Moja niedoszła jeszcze wtedy żona – wielka miłośniczka podróżowania i ambitna studentka geografii – zasugerowała, żeby rozwijać ledwo co zakwitły kwiat naszej miłości podczas wycieczki rowerowej wokół wyspy. Za ostatnie zarobione studenckie pieniądze z projektów, które ledwo co się ostały po zakupie roweru, nabyliśmy bilet na prom ze Świnoujścia do Rønne.
Rønne to zarazem stolica i największe miasto na wyspie. Osobiście mam przyjemność pracować na co dzień z jednym z kolegów, który właśnie stamtąd pochodzi. Nietrudno nawet dla obcokrajowca zauważyć, że jego akcent wyróżnia się w duńskiej stolicy. Nie tylko dlatego ludzie z wyspy się różnią. Warto podkreślić, że przez długi okres Bornholmem częściowo władał okrutny arcybiskup z Lund. Ostatecznie jednak cała społeczność wyspy opowiedziała się za przynależnością do Danii na drodze powstania zbrojnego. I tak właśnie Bornholm jest najdalej wysuniętym na wschód lądem pod panowaniem Korony Duńskiej.
Patrycja wzięła ze sobą zaprawiony w boju i świeżo co po przeglądzie niemieckiej produkcji rower Montana. Smukła chromowo-molibdenowa rama z nielicznymi tu i ówdzie odpryskami lakieru znacznie lepiej się prezentowała przy pękatej aluminiowej ramie mojego Wheelera. Do sakiew spakowaliśmy namiot, śpiwory oraz ubranie na cały tydzień i tak byliśmy gotowi do drogi. Nieraz się zastanawiam, jak to było możliwe, bo teraz nawet dwie pękate walizki to za mało, żeby wyjechać na dłużej.
Niech nas nie przestraszą ceny!
Na wstępie warto podkreślić, że ceny w Danii są wyższe niż w Polsce. Szczególnie to się tyczy wyżywienia, podstawowych usług i samochodów. Nie warto nawet wspominać o podatku podwyższającym wartość samochodu ponad dwukrotnie oraz o usługach o dyskusyjnej jakości. W marketach Netto zaś szczególnie naszą uwagę przykuły takie rarytasy jak kakaowe mleko Lille Lise oraz herbatniki Digestive. Nie tylko stosunek ceny do wartości odżywczej, ale także walory smakowe mogą zachęcić miłośników rowerowania.
Muszę przyznać, że połączenie Lille Lise z Digestivami jest równie skuteczne jak kilogramowej chałwy z Tesco z Karotką. Nie jeden wieczór myślenia o istocie tego świata, chaosie deterministycznym i harmonicznych można spędzić produktywnie na tym paliwie. Oczywiście w marketach na Bornhomie (np. Netto, Fakta, Lidl, Brugsen itp.) można znaleźć wiele innych produktów w cenie przystępnej dla studenta z przeciętnym portfelem.
Miejsce z historią
Linia brzegowa wyspy liczy sobie tylko 140 km. Nie za wiele tego dla doświadczonego rowerzysty. Na szczęście na trasie znajdziemy bardzo dużo miejsc, które swoim krzykiem przez powietrze drążą drogę do naszego ucha i przyciągają zbłąkany wzrok. W jednym miejscu wiatrak zaskrzypi pieśń na starych żarnach, gdzie indziej ciężki granit groźnie zagrzmi spode dna jeziora tektonicznego, w innym jeszcze miejscu drobny, złocisty piasek zaszumi z rozkoszy w tańcu z promieniami północnego słońca. Niejedna klepsydra może pozazdrościć tym nielicznym z piaskiem z Dueodde.
Na trasie w oddali prawie za widnokręgiem da się zobaczyć białą sylwetkę kościołów obronnych, które w czasach przejściowych były punktami oporu wobec najeźdźców oraz stanowiły schronienie dla okolicznej ludności i spichlerz dla płodów rolnych. W średniowieczu Bornholm był podzielony i stanowił teren zbrojnej rywalizacji pomiędzy namiestnikami duńskiej władzy królewskiej a przedstawicielami arcybiskupstwa z Lund.
Coś dla podniebienia
Każde dziecko marzy o tym, żeby mieć na własność fabrykę cukierków lub przynajmniej zamieszkać w takowej. W Svaneke na północnym wybrzeżu znajduje się mała wytwórnia, gdzie możemy bacznie śledzić proces wytwarzania słodyczy. Bornholm powoli zmienia profil z rolniczego na turystyczny. Sprzyja to rozwojowi domowego rzemiosła. Nie trudno w wąskiej brukowanej uliczce na obrzeżach znaleźć autorską galerię sztuki, małą hutę szkła z ozdobami i sztuką użytkową, lokalny browar z unikatowymi rodzajami piwa, czy też właśnie fabrykę cukierków.
Poza uprawami zboża, winogron i fig mieszkańcy wyspy trudnili się z oczywistych względów także rybołówstwem. Nietypowy kształt wędzarni śledzi z pewnością przyciągnie naszą ciekawość. Największa wędzarnia i zarazem restauracja znajduje się w Svaneke, jednakże warto też odwiedzić wędzarnie przekształconą w muzeum w Hasle na zachodnim wybrzeżu.
Wszędzie pełno atrakcji
Co ciekawe, pomimo iż Bornholm to dość mała wyspa, jego linia brzegowa jest bardzo zróżnicowana. W Dueodde mamy możliwość leżakowania na jednej z piękniejszych plaż w północnej Europie o drobnoziarnistym i złocistym piasku, z drugiej strony wyspy w Hammeren fale Bałtyku rozbijają się o strome granitowe klify, natomiast w Hasle plaża składa się z czarnych, wypolerowanych przez morze kamieni. Taka różnorodność czyni to miejsce atrakcyjnym dla sympatyków zmieniającego się krajobrazu.
To właśnie granitowe skały na północy wyspy, na których potężny i groźny arcybiskup z Lund wybudował swoją średniowieczną fortecę Hammershus, są idealnym i chyba jedynym w Danii miejscem do wspinaczki skałkowej. Na dobrze obite drogi nie ma za bardzo co liczyć, ale na własnej da się na pewno coś załoić. Ściany klifów i kamieniołomów mogą sobie liczyć maksymalnie do około 80 metrów. Sama forteca była nie do zdobycia aż do czasów rozpowszechnienia broni palnej.
Można powiedzieć, że burzliwa historia Bornholmu fluktuowała niczym zakrzywiona czasoprzestrzeń na skutek parowania czarnej dziury. Z czasem wpływy wszechpotężnego i okrutnego arcybiskupa z Lund przeminęły tak samo jak i hanzeatycka lub szwedzka dominacja podczas wojny trzydziestoletniej czy też ramiona pięcioramiennej gwiazdy na czapce oficera Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej. Od czasu kiedy piaski na wybrzeżu zakryły ostatnie ślady błota z radzieckiego buta, na wyspie zapanował pokój. Ład i spokój nie tylko pozytywnie wpłynęły na farmerów, ale także na brązowe krowy o długich rogach i grzywach opadających na oczy. To właśnie z mleka tych szczęśliwych krów powstają najlepsze lody z automatu – Krølle Bølle. Gęste, tłuste i kremowo-śmietankowe same rozpuszczają się w ustach. Zostały nazwane tak samo jak przyjazny trol mieszkający pod górą Langebjerg niedaleko od Hamershus, który stał się symbolem Borhholmu.
Jak obóz przetrwania
Pewnego wieczoru, już pod sam koniec wyjazdu, udało nam się znaleźć miejsce i materiały na ognisko. Pamiętajmy, że Bornholm jest wyspą i zasoby leśne są ograniczone, dlatego też zakazany jest wszelki niekontrolowany wyrąb, nawet na własne potrzeby. Do ogniska oczywiście bezwzględnie potrzebne są piwo, chipsy, sałatka i przyzwoita kiełbasa. I tutaj pojawiają się schody, ponieważ w Danii nie można znaleźć kiełbasy, jedynie serdelko-podobne twory, których w mniemaniu każdego Polaka nie można zaliczyć do kategorii „kiełbasa”. Niestety tak już jest i jakoś musimy sobie z tym radzić.
Wystrugać patyk na kiełbasę da radę, otworzyć butelkę piwa o powietrze też da radę, zjeść chipsy i potem wytrzeć ręce w trawę lub ewentualnie koniczynę w ostateczności też da radę, ale nie da rady zjeść sałatki jarzynowej palcami. Oczywiście mówimy tutaj o realiach europejskich i nie będę nawiązywał do praktyk zza Uralu. Potrzebna jest chociażby łyżka. Co począć? Wykorzystując odziedziczony po ojcu talent artysty ludowego sam wystrugałem łyżkę z gałęzi pobliskiego drzewa. Niestety oryginał nie zachował się do dziś, a zapewne nie jedno muzeum zabiegałoby o włączenie tego eksponatu do swojej kolekcji.
Wspominając już osiągnięcia mojego taty jako artysty ludowego muszę przyznać, że moja mała łyżeczka była niczym w porównaniu do pokaźnych rodzajów kopyści, widelca pomocnych przy kiszeniu kapusty na skalę przemysłową lub deski z drewna akacjowego. Z pewnością taka warząchew lepiej się nadawała do obrony własnej aniżeli wałek do ciasta.
Kryjówka dla ekscentryków
Podróżując po Bornholmie widać jak wiele zależy w teraźniejszości od małych wydarzeń z przeszłości. Wydawać by się mogło, że nie tylko w nieliniowych układach deterministycznych, ale i w dziejach ludzkości efekt trzepoczącego skrzydłami motyla jest namacalny. Na zakończenie pragnę jeszcze przytoczyć ciekawy epizod z wyjazdu na Bornholm, który szczególnie utkwił mi w pamięci. W jednym z miasteczek, gdzie corocznie odbywa się festiwal jazzowy przy nabrzeżu znajduje się mały kramik z granitową biżuterią. Prowadzi go człowiek, w którego lewym (jeżeli pamięć mnie nie zawodzi) oku kryje się obłęd. Śmiał się powtarzając, że wystarczy znaleźć kamień pod nogami, nadać mu odpowiedni kształt i oprawić w srebro, a próżni ludzie zapłacą za niego fortunę. Niejednokrotnie też opowiadał o korupcji w duńskim rządzie i ubóstwie krajów byłego bloku wschodniego. Do powiedzenia miał więcej niż niejeden poseł do Europarlamentu. Kto wie, może zamiast prowadzić swój mały warsztat, dzisiaj robi karierę jako polityk.
5 Responses
Dobre!
Bornholm-moje wiatraczne marzenie 😉
Tak, prawdziwe wiatrakowe szaleństwo 😀
Polecam, moja ukochana wyspa. Wszystko w jednym miejscu.
Nic dodać, nic ująć 🙂