Byłam wtedy studentką, raczej bez forsy. Na rowerze. Lekki namiot iglo kupiłam za pierwszy hajs z projektów graficznych. Jedliśmy gąbczasty chleb z Netto i popijaliśmy kakao. Spaliśmy za grosze w ogrodach na farmach. Na Bornholm wracam po 13 latach czując, że czas stanął w miejscu. I to jest dobry postój.

Gudhjem – czwartek rano

Nomen omen – boskie miasteczko. Wąskie uliczki wiją się w dół między kaskadami kolorowych domków. Na dzień dobry poznaję Nilsa, Mayę i Rasminę. Od Wiktorii kupuję kolczyki ze szkła – dwie krople słońca zamknięte w piasku – instynkt sroki, nic nie poradzę. W porcie jachtowym z daleka słychać rzut kur(w)ą. Nikt tak pięknie nie przeklina jak żeglarze. Polscy żeglarze. Zagaduję. Płyną z Gdańska do Amsterdamu. Zgodnie stwierdzamy, że Gudhjem to najładniejsze miasteczko na Bornholmie. Przed nimi Kopenhaga. Niech pozdrowią ode mnie syrenkę z Langelinje i przekażą, że nie tęsknię (jeszcze).

Na skraju wioski, w części miasta zwanej Nørresand, ponad białym płotem i krzakiem róż wisi miętowy kadłub jachtu. Siwy mężczyzna poleruje rufę i złote litery „Lady Betty”. Nils wyremontował swój 103-letni jacht niemal od skorupy. „She was a wreck” – mówi – „Była kompletnym wrakiem”. Teraz dokonuje drobnych prac remontowych i opowiada o tym, jak Betty pływała po Morzu Śródziemnym. Piękny zabytkowy jacht. Tak się składa, że Nils jest szkutnikiem.  Drzwi warsztatu zdobi drewniany strug (hebel) pomalowany złotą farą. Szanuję ludzi, którzy w erze jednorazówek potrafią jeszcze coś naprawić.

Albo upiec. Maya i Rasmina pieką najlepszy wienner bød na wyspie. Chuda Azjatka to Maya – szefowa piekarni – zręcznymi ruchami przekłada cynamonowe bułeczki z tacy na witrynę. Pachnie jak u babci w kuchni przed świętami, a nie jak w piekarni. Tymczasem Rasmina trzepaczką do jajek ubija mleko. Pod sufitem dyndają muchomory. Grawitacja mocniej tu działa na ciało A i ciało B, bo obydwa wracają po szarlotkę i czarną kawę. Ten boski napój – czarny i gorzki – nie po to służy, by go słodzić i zabielać. Jest spokojnie. Cień budynku i wiatr od morza przyjemnie chłodzi.

Dueodde – po południu

Pielgrzymki plażowiczów ściągają na parking, bo już po piątej. Kolejka po hot dogi i słynne lody z automatu. My, taszcząc koce, kierujemy się w stronę morza. Tylko martwe ryby płyną z prądem – przypominam sobie motto znalezione na targu rupieci w Skagen. Dieta plażowa – słodki groszek to popularny przysmak latem w Danii, piwo bezalko, bo jestem kierowcą i zaległa lektura. To jest urlop prawdziwie regeneracyjny.

Nylars – wieczór

Zapach dojrzewającego zboża wieczorem na zawsze będzie kojarzył mi się z Warmią i Mazurami. Wakacje we wsi Łyna na obozie konnym. Stare gospodarstwo przypomina mi te beztroskie wieczory z ułańskimi piosenkami przy ognisku. Bornholm usiany jest siedliskami sprzed ponad stu lat. Niektóre domy zbudowano w połowie XIX wieku. Słońce powoli zniża się ponad horyzont zalewając nas ciepłym światłem. I jeszcze koniki polne. To za ich dźwiękiem tęsknię latem w Danii. Za ścianą starej willi ojciec czyta synowi bajkę na dobranoc. Usypia mnie to czytanie.

Plaża Dueodde – piątek rano

Mam wewnętrzny limit plażowania. 6h rocznie, bo inaczej nuda. Na luksus samotności trzeba zarobić spacerem około 10 minut na zachód. Fale w przyboju działają nasennie. Kładę się przy brzegu, gdzie woda sięga po kolana. Myślę, że czasami jednak dobrze się ponudzić – 6 h rocznie ;). Emocji dostarcza mi załoga Otago w relacji Iwony Marii Pieńkawy, która jako pierwsza Polka opłynęła Horn.

Wracam do rysowania wymyślając małego Duńczyka z włosami jak cumulus i siatką na kraby, nucąc przy tym Warską.

Oczy masz niebiesko-zielone
Włosy masz za bardzo kręcone

Pełno się tu takich plącze.

Aalinge Sandvig – piątek wieczór

Jazz w Aalinge okazał się muzyką country, więc rozczarowanie. Pijemy herbatę na ławce ze szpuli po kablach i ssiemy rabarbarowe landrynki – kolorowe kamyczki ręcznie robione w malutkim warsztacie cukierniczym na skraju miasteczka. Na koniec w drodze do domu rzut okiem na ruiny zamku Hammerhus. Parking pustoszeje, w trawie słychać świerszcze i koniki polne. Wracamy. I okazuje się, że Ziemia okrągła jest. A przynajmniej Bornholm. Rano wyjechałyśmy na wschód, wróciłyśmy od zachodu.

I ot... cały Bornholm

Autem 4 dni to optimum. Robimy podsumowanie i ranking.

Numer 1

Miasteczko Gudhjem podoba nam się najbardziej. Ze względu na położenie i na miłych ludzi. I Cafe Rosa, miętową Lady Betty, Nielsa, Mayę, Vicky. Basen mariny nieco na uboczu, ale zintegrowany z miasteczkiem czule przygarnia do siebie żeglarzy. Obok kamienny plac z ławkami, skały i morze.

Numer 2

Na drugim miejscu Dueodde – plaża na południu, z piaskiem delikatnym jak mąka i wodą w kolorze turkusu. Plaża otoczona starym sosnowym lasem. Gdzieś w cieniu powykręcanych sosen ukryte domki letnie, prawie niewidoczne. Nie razi też pensjonat i camping. Infrastruktura turystyczna nie narzuca się i nie psuje wrażeń estetycznych. Duńczycy zagospodarowali to miejsce z gustem zachowując minimalizm i rozsądek.

Numer 3

Na trzecim miejscu pejzaż z ruinami zamczyska Hammerhus. Warto tam przyjść przed zachodem słońca i podziwiać dowód misyjnych starań biskupa Lund. Taras z parkingiem z jednej strony ujmują dzikości młodoglacjalnym wzgórzom, z drugiej – stwarzają możliwość zwiedzania osobom niepełnosprawnym lub z wózkami. Dobry ruch zważywszy na to, że goście na wyspie to przeważnie osoby starsze lub rodziny z małymi dziećmi.

Zobacz także