Pustynia Gobi 4x4
Pustynia Gobi onieśmiela pięknem i złożonością form terenu. Jadąc po wyboistej drodze w górzystym terenie, jakieś 30 kilometrów od wydm, które majaczą już na horyzoncie, słyszymy nagle zgrzyt, metaliczny stukot i momentalnie podłoga pod nami zaczyna falować, aż nogi podskakują do góry. W jednej chwili cały samochód wypełnia się kurzem i zarzuca nas silnie na bok. Kierowca momentalnie traci panowanie nad kierownicą, a samochód w ułamku sekundy obraca nami w środku o 180 stopni przy pełnej prędkości, co powoduje wzniesienie pustynnego pyłu.
Kiedy auto z jękiem staje a tumany kurzu opadają, wyskakujemy we trójkę z samochodu, a naszym oczom ukazuje się wyrwane koło i wygięta oś. Dambee, jak na typowego Azjatę przystało emocji raczej nie okazuje, jednak teraz stoi z załamanymi rękami szepcąc coś żałośnie pod nosem. Po wstępnym oględzinach szkody wyjmuje kartkę i zaczyna coś na niej skrupulatnie i pośpiesznie spisywać. Najpewniej testament – mówię z lekko zgorzkniałą miną i sugeruje nam to samo. Nie wygląda to najlepiej i raczej już dzisiaj nigdzie nie pojedziemy.
Rozsiadamy się na dywanie rozłożonym na ziemi oraz popijamy gorycz i zwątpienie przestudzoną już lekko herbatą. Pomimo iż co chwila jakiś wisielczy żart ciśnie się na usta, żadne z nas nie odważy się skomentować zaistniałej sytuacji. Brak żywej duszy, o zasięgu telefonicznym można zapomnieć, zapas wody wystarczy na jeden dzień. Dookoła tylko płaski lub pofalowany pustynny krajobraz, który leniwie ciągnie się aż po horyzont. Nie wiemy, jak długo będziemy naprawiać starego UAZa.