Zanim po raz pierwszy rozbiłam namiot na Nowej Zelandii, musiałam wiedzieć, z czym przyjdzie mi się zetknąć na łonie natury. Czy przypadkiem w parkach narodowych nie występują zwierzęta drapieżne, jadowite, lub… chociażby złośliwie podkradające się nocą do namiotu, aby pozbawić nas jedzenia? Odetchnęłam z wielką ulgą, na wieść, że jedynym dużym ssakiem, który wchodzi w interakcje z człowiekiem jest opos (lub bardziej właściwie kitanka lub pałanka) – torbacz z rodziny pałankowatych (ang. brushtail possum, łac. Trichosurus vulpecula). Z oposem pierwszy raz zetknęliśmy się na… asfalcie.
Oposy na Nowe Zelandii
A wszystko zaczęło się od futra. Oposy (lub bardziej poprawnie: kitanki) sprowadzono na Nową Zelandię z Australii dla przemysłu futrzarskiego w XIX wieku. Bardzo szybko okazało się, że introdukcja tego ssaka przyniosła więcej strat niż zysków. Opos w znacznym stopniu naruszył ekosystem rodzimych gatunków ptaków. Otóż przysmakiem oposów są młode pędy drzew, które z kolei są naturalnym środowiskiem dla ptaków – często endemitów. Błyskawiczny rozrost populacji spowodowany brakiem naturalnych wrogów przyczynił się do degradacji drzew, takich jak buk południowy (występuje tylko na Półkuli Południowej). Ponadto oposy zaczęły wzbogacać swoją dietę w jaja. Problem zaczął dotykać nie tylko dzikich zwierząt zamieszkujących wspólną niszę ekologiczną. Okazało się, że oposy stanowią również zagrożenie dla zwierząt hodowlanych (owce, bydło) przenosząc choroby.
Oposy jako szkodnik
Długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego za ten błąd człowieka musi zapłacić zwierzę. Bo dobry opos to martwy opos. Kto raz zobaczył go na żywo jak niezręcznie gramoli się po drzewie, a światło czołówki odbija się w jego wielkich oczach, ten nie pozostanie obojętny na losy oposa na Nowej Zelandii. A los okazał się okrutny. W 1940 roku oficjalnie wypowiedziano oposom wojnę. Rząd wydał miliony dolarów na to, by pozbyć się zwierzęcia, które sto lat temu sprowadził. Opos traktowany jest tu jako szkodnik, którego tępienie jest obowiązkiem każdego szanowanego obywatela poprzez: odstrzał, wyrafinowane pułapki, czy też najgorsze… zabawy na drodze w „przejedź oposa”.
Podejście Nowozelandczyków do oposa
Dziwny jest stosunek Nowozelandczyków do futrzaka. Z jednej strony wykorzystanie oposa w przemyśle futrzarskim jest nadal praktykowane. Ze skóry wytwarza się kosztowne rękawiczki do gry w golfa. Futro miesza się z wełną merynosów i produkuje odzież, która też wcale nie jest najtańsza. Nie wspomnę o futrzanych dodatkach, czapkach czy chociażby zwyczajnie sprzedawanych futrach po 40 NZ dol za sztukę – trochę drogo jak na szkodnika, to tak jakby w Polsce sprzedawać futro z dachowca za 80 PLN. Ponadto mięso oposa eksportuje się do Malezji, na Taiwan czy też do Chin, gdzie uchodzi za przysmak słynny pod nazwą „kiwi bear”.
Z drugiej strony opos ma status szkodnika, obok szczura, fretki, kuny czy łasicy (nota bene także sprowadzonych dla futer). Podróżując po nowozelandzkich drogach trzeba przywyknąć do widoku rozjechanego zwierzęcia, nawet na nieutwardzonych, rzadko uczęszczanych drogach. Ba! nawet na ścieżce konnej w górach zdarza się, że opos ginie pod kołami quada! Są tacy, którzy widząc zwierzę przekraczające jezdnię celowo kierują auto w jego stronę – w wiadomym celu. Maksyma „dobry opos to martwy opos” obowiązuje. Słyszałam też o incydencie w pewnej szkole podstawowej. Dzieci bawiły się w rzut oposem, co prawda martwym, ale jednak! Na szczęście incydent ten spotkał się z ostrą krytyką, co nie zmienia faktu, że opos to szkodnik, którego należy tępić.
Opos w kulturze i w naturze
Jeśli wizerunek owcy czy kiwi to dobry motyw na maskotkę, to oposa w biznesie pamiątkarskim przedstawia się jako figurkę rozjechaną kołami samochodu ze śladami opon odciśniętych na ciele. Chcielibyście mieć w domu figurkę dwóch kopulujących oposów rozjechanych na ulicy z podpisem „double strike”?
Największy szok przeżywają australijscy goście, ponieważ na ich kontynencie opos jest gatunkiem chronionym. Mnie najbardziej dziwi ufność tego zwierzęcia w stosunku do ludzi. Na naszym pierwszym biwaku oposy balansowały na gałęziach tuż nad naszymi głowami, nie stremowane nawet światłem latarki. Drugie spotkanie z oposami było mniej przyjemne. Ostatnio zdarzyło nam się nocować nad jeziorem w pobliżu krzaczastych zarośli. Jako że opos jest zwierzęciem nocnym, nasz sen wielokrotnie zakłócał bardzo hałaśliwy (w dodatku zdenerwowany) opos. Warto tu napomknąć, że ssak ten potrafi wydać 25 różnych dźwięków, i wierzcie lub nie, nie brzmią one jak kołysanka. W kluczowym momencie szarżujący opos otarł się o nasz namiot. Na tym kończą się nasze bliskie spotkania z tym torbaczem.
Nauczka na przyszłość
Nowozelandczycy nauczeni swoim błędem sprzed lat dzisiaj ze szczególną troską dbają, aby delikatny ekosystem wyspy nie został naruszony ponownie. Specjalny odział służb celnych bada bagaże przyjezdnych. Wszelkie wyposażenie turystyczne jak namiot, czy buty trekingowe muszą być odkażone, aby wykluczyć rozprzestrzenienie obcych gatunków roślin czy mikroorganizmów. Szkoda, że człowiek uczy się na błędach, za które tak trudno jest zapłacić, a ofiarami są bezbronne zwierzęta.
W uproszczeniu dydelf to jest taki opos amerykański, a kitanka (lub pałanka) to taki opos australijski. Possum to kitanka z Australii, a opossum to dydelf z Ameryki.
15 Responses
To co jest na pierwszym zdjęciu rozjechane to ringtail possum.
Dzięki za czujność! To rzeczywiście faux pas z naszej strony. Myśleliśmy, że ten ogon jest po prostu wyliniały.
Ja adoptowalem kiedyś takie zwierzątko przez znajomą z australii
Adopcja online, prowadziło schronisko
Zwierzę na drugim zdjęciu to nie jest Opos tylko Kitanka lisia.
Tak. W uproszczeniu dydelf to jest taki opos amerykański, a kitanka to taki opos australijski. Possum to kitanka, a opossum to dydelf.
A gdzie są „zieloni” dlaczego pozwala się te zwierzęta traktować z taką brutalnością i w dodatku uczyć dzieci braku szacunku do żywego stworzenia.
Na pewno znajdzie się ktoś, kto ma odmienne podejście. Myślę, że trzeba pojechać tam, pomieszkać i zrozumieć motywacje Nowozelandczyków. W Polsce np. szczury uważa się za szkodniki.
n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby
A co z kitankami? Wkurzające czy fajne? 🙂
dzieki..szukalam info o oposie dla nadania mu cech
Hej! Wredne, ciekawskie, namolne, agresywne, a czasami słodkie 😉
Hahaha, jak na Syberii
sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:
konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowe. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, menschen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….
Oposy na Nowej Zelandii to prawdziwe ciekawostki! Fajnie, że dowiedziałaś się o nich wcześniej i bezpiecznie z nimi się zetknęłaś.
O, ciekawe, co to za stworzenia! To fascynujące zwierzęta, których historia z pewnością jest interesująca.