Wstaliśmy jeszcze przed świtem, w górskiej chacie znajdującej się nad urwiskiem skalnym panował jeszcze półmrok. Każdy zadałby sobie pytanie, jak w takim momencie wyślizgnąć się z ciepłego śpiwora i wyjść na ziąb. Jedynym sposobem, żeby się posilić przed długą wędrówką było zagotowanie wody na zewnątrz w kompletnych ciemnościach. Tym razem palnik na benzynę nie sprawiał większych problemów, gorąca herbata i zupka błyskawiczna były gotowe zanim całkowicie zmarzłem i zakopciłem cały garnek.Tego dnia na śniadanie zjedliśmy z Pati trzy zupki błyskawiczne o niepokojącym smaku wołowiny. Limitowane racje żywnościowe po dwóch dniach górołażenia były dla mnie czymś zupełnie normalnym. Gdyby ktoś mnie się przedtem zapytał, czy 900 kalorii na jedenaście godzin chodzenia w trudnym terenie z obciążeniem wystarczy mężczyźnie w sile wieku, zapewne bym odpowiedział, że w żadnym wypadku. Aktualnie mam już inne zdanie na ten temat.
Tym razem Patrycja postanowiła zostać w obozie i bronić naszych rzeczy przed papugami Kea. Po spakowaniu banana, paczki ciastek, butelki wody, całego potrzebnego żelastwa oraz lustrzanki małoobrazkowej z ciężkim statywem wyruszyliśmy na szlak. Szlak to zapewne nad wyraz daleko idące stwierdzenie opisujące kamieniste ścieżki i koryta tymczasowych strumieni, którymi zmierzaliśmy do przełęczy Kahutea.
Warto podkreślić, że w Alpach Południowych na Nowej Zelandii jako takie znane nam z Tatr szlaki turystyczne nie występują. W pewnych okolicach człowiek jest zdany tylko i wyłącznie na siebie oraz własną orientację w terenie. Mapy mogą tylko podpowiadać kierunek, ponieważ co roku zmieniający się krajobraz na skutek powodzi wiosennych i łatwo erodujących skał jest w stanie zmylić nie jednego piechura.
Droga ku przełęczy na pierwszym odcinku wiodła przez koryta wyschniętych rzek, osypiska skalne i rumowiska, żeby w pewnym momencie zmienić się w spękany jęzor lodowcowy White Glacier. Od tego miejsca do przełęczy dzieliły nas gęsto ścielące się szczeliny lodowcowe oraz pola seraków. Przez chwilę powodzenie wyprawy wisiało na włosku, ponieważ małe opady śniegu uprzedniej zimy spowodowały, że lodowiec wydawał się nie do przejścia.
Postanowiliśmy spróbować. Związani liną i pokryci grubą warstwą filtru przeciwsłonecznego ruszyliśmy orograficznie z prawej strony lodowca trzymając się blisko skały. Nie długo lodowiec pozwolił nam trzymać kierunek. Coraz częściej występujące szczeliny lodowcowe zmusiły nas do kluczenia w dość niepewnym terenie. Co jakiś czas musieliśmy się asekurować z przyrządu pokonując liczne pola seraków. Po pięciu godzinach dziubania na lodowcu dotarliśmy to Kahutea Col.
W tym miejscu skończyła się nasz wędrówka, gdyż musieliśmy jeszcze wrócić do chatki. Wydawać by się mogło, że droga powrotna będzie już łatwa, ponieważ po naszych śladach. Niestety bardzo silne słońce tego dnia przetopiło nasze ślady i w niektórych kluczowych miejscach na lodowcu nawet doprowadziło do zmiany ułożenia seraków, poszerzenia starych oraz odkrycia nowych szczelin. Tym razem przez większość czasu asekuracja była z przyrządu, co zdecydowanie przedłużyło powrót.
Po jedenastu godzinach wędrowania w różnym terenie powróciliśmy do bazy. Postać w niebieskim polarze na pobliskim wzniesieniu wypatrywała już nas, była to moja Patrycja. Następnego dnia czekał nas jeszcze powrót do cywilizacji przez dwie doliny: White River Valley i Waimakariri River Valley. Byliśmy przygotowani, gdyż osiem pożywnych ciasteczek, które pozostały z poprzedniego dnia mogło zaspokoić zapotrzebowanie energetyczne papugi czy nawet większego oposa.
Rejon Barker Hut jest godny polecenia, ponieważ White Glacier jest jednym z większych lodowców w okolicy. Dostanie się na jego powierzchnię jest stosunkowo łatwe, a wędrówki wczesnym latem nie powinny przysparzać kłopotów. Nad Kahutea Col znajduje się Mt Murchison, który jest najwyższym i łatwo dostępnym szczytem w Arthur’s Pass. Należy pamiętać, że w tym rejonie Alp Południowych skała jest bardzo krucha i nawet poruszanie się w łatwym terenie może być niebezpieczne.
2 Responses
świetne teksty, fenomenalne foty. Wasz blog to prawdziwa przyjemność 🙂 Mam wrażenie, że jestem tam z Wami. powodzenia!
k@ro
Bardzo dziękujemy za ciepłe słowa:)