Spragniona ciepła, słońca, dobrej kuchni i czegoś nowego planuję spędzić weekend w Porto i od razu wiem, że dostanę tam wszystko, za czym tęskniłam całą zimę. Słońce, wino i koncerty fado wieczorami – to wszystko znajdziemy w największym mieście na północy Portugalii.
I jeszcze portugalską nostalgię wymieszaną z radosnym celebrowaniem prostego, ale jakże ładnego życia. W mieście umierających kamienic, połyskliwych azulejos i kanapek, od których można dostać zawału serca, spędziłam 3 dni.
Podróż w czasie
Zanim zapuścisz się uliczkami Porto, zadbaj o schludny wygląd
Porto zamieszkują duchy przeszłości. Opustoszałe kamienice – otwarte rany miasta – zioną tajemniczością zza starych okiennic i butwiejących wrót. Przez dziury w drzwiach podglądamy podwórka albo wspinamy się po skrzypiących schodach ruiny. Czasami zdarza się trafić na tętniący życiem zaułek i tu przenosimy się w czasie, powiedzmy, do lat 40-tych, może 50-tych minionego stulecia. Odwiedzamy fryzjera. Razem z duchami siadamy wygodnie w skórzanym fotelu i opieramy głowę na zagłówku z rolką papieru kontaktowego. Higiena to ważna rzecz, dlatego polecamy golenie ze strzyżeniem. Niewysoki mężczyzna starannie posługuje się brzytwą, przycina włosy z precyzją chirurga, więc może powinnam go nazwać cyrulikiem? Jest pewna wirtuozeria w jego ruchach. Szef zakładu fryzjerskiego zaczesał do góry swoje gęste, ufarbowane na orzechowy brąz włosy. Spokojnie kołysze się wokół klienta na krótkich nogach i w oparach mydlanych odstawia swój solowy popis sztuki barberskiej. Można się zastanawiać, czy golenie męskiej twarzy to sztuka. W wykonaniu profesjonalisty – owszem – myślę, przyglądając się tym zabiegom i tylko przez chwilę, dotykając gładkiej skóry policzków, żałuję, że jestem kobietą.
Most Dom Luís I
Idź tam, gdzie “uczeń przerósł mistrza”
Most Dom Luís I to miejsce idealne na wieczorny spacer. Ładnie oświetlony, rozwieszony między granitowymi brzegami rzeki Douro stanowi najlepszy punkt obserwacyjny. Stąd najlepiej prezentuje się panorama miasta, a w szczególności tętniąca życiem i pulsująca na żółto Ribeira.
Dwukondygnacyjna stalowa konstrukcja łączy Porto z dzielnicą winnic Villa Nova de Gaia. Powstał na zamówienie władz miasta borykających się z przyrostem ludności, stąd aby zwiększyć przepustowość budowli, wyposażono ją w dwa piętra. Autorem projektu jest bliski współpracownik Gustawa Eiffla – François Gustave Théophile Seyrig. Most Dom Luís I to dowód na to, że uczeń z czasem może przerosnąć mistrza. Seyrig wraz z Eifflem prowadzili biuro projektowe Eiffel and Company. Wspólnie zrealizowali m.in. budowę mostu Maria Pia (również w Porto). Niespełna pół dekady później ambitny architekt we współpracy z Belgami pokonał Eiffla w przetargu i 5 lat później postawił most Dom Luís I wzorując się na konstrukcji Maria Pia, którą wcześniej stworzył z Eifflem. Podobieństwo tych dwóch mostów wprowadza ład architektoniczny w krajobraz miasta i nie pomylę się twierdząc, że Ponte Dom Luís I niekwestionowanie stanowi jego wizytówkę.
Popatrz na azulejo
Ściany mają duszę
Azulejo są jak tatuaże na skórze miasta. Misterne wzory naniesione na ceramiczne kafelki, regularnie wklejone w krajobraz miasta to kolejna wizytówka Porto. Modę na azulejo wprowadzili Arabowie zainspirowani rzymskimi mozaikami, stąd azulejo, z arabskiego oznacza az-zulayj – szlifowany kamieni. Król Manuel I Szczęśliwy wprowadził azulejo do Portugalii zainspirowany mauretańskimi wzorami po wizycie w Sevilli na początku XVI w. Malowane płytki ceramiczne po dziś dzień podnoszą estetykę elewacji domów, kościołów, kamienic, willi czy budynków użyteczności publicznej. Spacerując po uliczkach Porto z fascynacją wychwytywałam detale na obdartych kamienicach albo doszukiwałam się spójnej narracji na złożonych malunkach hali dworca Sao Bento.
Co ciekawe – tendencja do wypełniania przestrzeni dekoracyjnymi detalami w sztukach wizualnych nosi miano horror vacui i dosłownie oznacza lęk przed pustką. Czy takiej właśnie nudy obawiali się mieszkańcy Porto zdobiąc swoje domy barwną ceramiką? Trudno doszukiwać się głębszego sensu, znajdując odpowiedź. Azulejo jest bez wątpienia wizytówką Porto i skutecznie ożywia popadającą w ruinę zabudowę miasta.
Na drugim biegunie wizualnego urozmaicenia, która “prześladuje” mnie w Porto na każdym kroku jest współczesny street art. Z upodobaniem doszukuję się prac jednego artysty, który rozsiał swoje prace po całym mieście. Street art jaki jest, każdy widzi.
Rozwesel się w Vila Nova de Gaia
Likierek, lansik, do spraw dystansik
Granitowy brzeg Douro nawołuje z daleka upstrzony kaskadowo wielkimi szyldami winnic. Fascynuje mnie różnorodność kroju czcionek. Pięknie zaprojektowane znaki układają się w obcobrzmiące nazwy: Graham’s, Taylor’s, Cálem, Croft, Sandeman, Osborne. Do Vila Nova de Gaia spaceruję przez most Dom Luís I i stopniowo wnikam w gąszcz wąskich uliczek, pnąc się pod górę. Trafiam do Crofta. Od progu wita mnie chłód i półmrok. Tak naprawdę nie bardzo mi w smak upijać się ciężkim, aromatycznym i słodkim alkoholem; wszak porto jest winem likierowym. W skupieniu poznaję historię trunku i wertuję stare księgi zbytu udostępnione na zabytkowym sekretarzyku w przestronnym holu winnicy.
Wino powstaje z winogron rosnących w dolinie rzeki Duero, dojrzewa i jest butelkowane właśnie w Gaia. Trunek spopularyzowali Brytyjczycy, którzy skonfliktowani z koroną francuską zmuszeni byli poszukiwać nowych dostawców wina. Na mocy Traktatu Methuena na wino portugalskie nakładano ⅔ wartości cła nałożonego na wina francuskie. Legenda głosi, że transport wina z Portugalii do Wielkiej Brytanii trwał na tyle długo, że wino psuło się w skutek braku konserwantów, więc dodawano do niego brandy. Taki zabieg zatrzymywał dalszą fermentację i całkowicie zmieniał walory smakowe wina. Proces wytwarzania porto niewiele zmienił się do dziś. Do młodego wina dodaje się spirytus winogronowy, stąd nazwa – wino wzmacniane, wino likierowe. Część cukru nie ulega fermentacji, więc porto zachowuje intensywną słodycz i aromat, przy czym zyskuje dodatkową moc – do 20%. Porto pijemy jako aperitif lub wino deserowe.
Miejsce bardzo urokliwe i pewnością krótki weekend w Porto nie wystarczy, aby skosztować wszystkich rodzajów porto i jednocześnie wrócić o własnych siłach przez most Dom Luís I do domu. Jednak degustacja to tylko początek przygody i z pewnością pretekst, żeby tu wrócić.
Fado to przeznaczenie
Poczuj portugalskiego bluesa
Jest w niej coś urzekającego i bardzo smutnego za razem – nostalgia, tęsknota, radość i żal. Zupełnie przypadkiem zaglądam do restauracji, jakich wiele w Porto. Plakat informuje, że dziś odbywa się tu koncert fado. Pomieszczenie w głębi restauracji jest w istocie maleńką estradą dla grupy znajomych śpiewaków. Przy stolikach zasiadają starsi panowie i elegancko ubrane panie. W kącie przycupnęli dwaj gitarzyści. Śpiewacy wychodzą na środek i wypełniają wnętrze swoim donośnym głosem, nutą pełną smutku i tęsknoty. Gestykulują przy tym i dźwięk wydobywają z siebie całym ciałem. Kobiety śpiewają okrywając ramiona ozdobnymi szalami. Nie rozumiem słów, ale przez skórę czuję, że śpiewają na przemian to o cierpieniu, to o ekstazie – ekspresja twarzy nie wymaga tłumaczenia, tak jak i melodia. Może przypominają historie sprzed lat – te o utraconej miłości?
Istotnie, zgodnie z regułą brzmienie fado jest pełne melancholii, a tematyka słów dotyczy morza, tęsknoty i biednego żywota prostych ludzi. Warto dodać, że gatunek muzyczny zrodził się w biednych dzielnicach Lizbony i spopularyzował wśród klasy robotniczej. Fado znajduje się na liście reprezentatywnej niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Zjedz kanapkę
Niewinne zawiniątko, czyli kanapka “zawał serca” uczyni pobyt w Porto niezapomnianym. Tych dodatkowych kilogramów nie zapomnisz szybko. Gwarantuję.
Francesinha, czyli mała Francuzeczka – i niech nie zwiedzie nas ta niewinna nazwa… Francuski croque z portugalską duszą i szatą to kanapka z pieczywa tostowego, nadziana dojrzewającą szynką, wieprzową wędzoną dojrzewającą kiełbasą, zwykłą kiełbasą i pieczonym stekiem. Całość zapiekana jest pod warstwą żółtego sera i mocno podlana sosem piwnym. Ten szatański wynalazek to dzieło portugalskiego kucharza, który powróciwszy z emigracji we Francji postanowił przenieść francuski croque pod swoją strzechę. I wyszło tak, jakby ktoś w Polsce zrobił kebab z wieprzowiny na grubym cieście i z kiszonym ogórkiem. Najlepszą francesinhę dostaniecie w restauracji Madureira.
Francesinha to jednak nie wszystko. W stopniu podobnie “trującym” i rujnującym zdrowie dorównuje jej bifana – bułka ze stekiem wieprzowym, wolno pieczonym, marynowanym w czosnku i winie. Jakby komuś było mało mięsa, zawsze może zagryźć kanapką sande de pernil com queijo. To wynalazek mniej więcej przypominający bifanę, ale urozmaicony kozim serem. Całość koniecznie trzeba popić piwem albo dzbankiem orzeźwiającej sangrii. Najlepsze kanapki można kupić w polecanym przez lokalsów Casa Guedes na Praca Poveiros. W godzinach szczytów do baru ustawiają się z jednej strony kolejki głodnych, a między stolikami po resztki i okruchy ustawiają się gołębie, ustawicznie przepędzane przez kelnerów. Po sytym posiłku snuję się po parku Jardim de São Lázaro, gdzie toczy się turniej brydżowy. Starsi panowie w kapelutkach i beżowych butach rżną w karty, a obok kwitnie bez.
Wieczorami na bardziej wyrafinowanego podniebienia i wielbicieli delikatnych smaków czekają urocze restauracje, urządzone z gustem przytulne zakątki dla zakochanych par, singli, czy rodzin oraz tabunów znajomych. W takich miejscach najlepiej spróbować dań z tradycyjnym i kultowym wręcz bacalhau (suszony i solony dorsz), popić wyśmienitym lokalnym białym winem, co też z wielką chęcią przetestowałam na własnym podniebieniu. Najbardziej przypadła mi do gustu restauracja Aurora położona na spokojnych obrzeżach centrum miasta. Idealne miejsce na spontaniczny weekend w Porto.
Na zakończenie
Dlaczego polubiłam Porto?
Za luz i niewymuszone, wręcz zaniedbane piękno odnalezione w detalach; za szczerość i serdeczność ludzi – ktoś obcy kichnie na ulicy, wszyscy mówią na zdrowie. Wyjazd do Porto na weekend nie wymaga też starannego planowania. Wszystkie atrakcje są w zasięgu naszych nóg. Najlepiej oddać się szwendactwu, które ja od lata sama wiernie praktykuję. Warto podpytać lokalsów – mnie doradzała Polka, która udzieliła gościny w swoim mieszkaniu w ramach sieci AirBnB.
Przekonałam Was? Czy już wiecie, jaka będzie Wasza następna destynacja? Napiszcie w komentarzach. Ja już planuję następny weekend w Porto.
13 Responses
Widzę, po tytule posta, że Portugalia ma nową stolicę. P.S. świetna relacja, w mroźny dzień, tak jak dziś, daje ona dużo pozytywnej energii. pozdrawiam!
Dzięki za celną uwagę. 😉 Nawet nie wiesz, jak trudno przekonać czytelników do wnikliwej lektury, co dopiero mówić o komentarzu. Jednym sposobem, żeby przykuć uwagę, jest wstawić goliznę w głównym zdjęciu do wpisu, innym… popełnić oczywisty błąd.
To, czy błąd był celowy, przez nieuwagę, na skutek czynności pomyłkowej (ang. Freudian slip), szumu w kanale komunikacyjnym, czy zwykłe niechlujstwo, niech zostanie naszą tajemnicą. Tytuł już został zmieniony. Miłego dnia! 😀
Nie spodziewałam się, że Porto jest aż tak ciekawym miastem. A jak koszty?
Pięknie snuta opowieść. Chętnie mi się ja czytało. Słowami malowane obrazy. Poczułam klimat. 🙂
Czemu nie ma Łukasza po goleniu? 😉
Bardzo dobre zdjęcia. Świetnie uzupełniające historię.
Nabrałam ochotę na Porto.
Po goleniu jak pupa niemowlaka. Od razu jakby z dziesięć lat ubyło. Każdemu (z zarostem) mogę polecić taki zabieg. 🙂
Ale to pięknie opisałaś, aż chce się tam być teraz zaraz! I ta kanapka – brzmi i wygląda nie-ziem-sko! 🙂 Nie wspominając o cudnych zdjęciach. Byłam w Porto sto lat temu, zdecydowanie muszę tam wrócić (w ogóle do całej Portugalii). Tylko najpierw trzeba dotrzeć do Europy, haha! Pozdrawiam z Nikaragui!
W Porto chciałabym się po prostu zgubić. Bo to chyba takie miasto, które najlepiej zwiedzać bez planu. Po prostu trzeba dać mu się ponieść.
Inaczej się nie da. Sieć wąskich uliczek usłana na pagórkowatym terenie niejednokrotnie zmyli twoją orientację. 🙂
Świetnie się to czytało! A „popić wyśmienitym lokalnym białym winem” przekonało mnie już w 100% chyba trzeba wybrać się do Porto ☺️
Urzekła mnie opowieść z fryzjerem. Po pierwsze nigdy nie byłam się strzyc za granicą (Krystian też – chociaż on w ogóle od dziecka ma tylko jednego fryzjera, swojego ojca), a po drugie to zdjęcie skojarzyło mi się od razu z musicalem z Johnym Depem „Sweeney Todd”. Taki specjalny klimat 🙂
W szczególności ostatnie zdjęcia zachęcają do wizyty w tamtych rejonach 🙂
Tak, tak… jedzenie jest nieodłącznym elementem Porto. 🙂
Piękne zdjęcia. Porto to fantastyczne miasto. Nie jest może najpiękniejsze i nie ma wielu spektakularnych zabytków, ale ma niepowtarzalny klimat, którego brakuje wielu europejskim metropoliom zadeptanym przez turystów. Nie bez powodu zostało wybrane najbardziej atrakcyjnym miastem Europy w plebiscycie European Best Destintion w 2017 r.
Miałem okazję spędzić kilka dni w listopadzie i pomimo kiepskiej pogody też mnie urzekło. Kolacja w restauracji w Vila Nova de Gaia delektując się lampką Porto, z widokiem Ponte Dom Luis, Ribeirę i stare miasto to niezapomniane przeżycie.
Jak już się spędza kilka dni w Porto warto również odwiedzić okoliczne miejscowości: Bragę i sanktuarium Bom Jesus do Monte, Guimaraes – pierwszą stolicę Portugalii a jak ktoś lubi piękne widoki to numerem jeden bedzie Viana do Castelo. Widok ze Wzgórza św Łucji z Pousada Viana do Castelo nie ma sobie równych. Szczególnie o wschodzie słońca.