Kiedy twarda rzeczywistość uwiera za mocno i każdy nawet drobiazg wyprowadza z równowagi, to znak, że czas wyruszyć w góry. Najkrótsza nawet peregrynacja uwalnia ze zwojów zapętlone myśli, otwiera umysł i pozwala spojrzeć na świat ze zdrowym dystansem.

Wybór bez zastanowienia pada na Gorce, które spodobały mi się jeszcze w ubiegłym roku. Cierpliwie przeczekuję masowy najazd turystów w majowy weekend i 3 maja z wyładowanym do granic szwów plecakiem ruszamy z Pauliną „Dragonem” do Krakowa. W Krakowie przesiadka w autobus do Nowego Targu i już jesteśmy niemal u stóp Turbacza. Autobus miejski ucieka nam sprzed nosa, dzięki czemu poznajemy miasto niemal od podszewki.

Daję słowo, nic nie smakuje lepiej niż zimne piwo i oscypek konsumowany na zboczu pagórka ponad Nowym Targiem gdzieś na początku Szlaku Papieskiego w kierunku Turbacza. I pomyśleć, że jeszcze kilka godzin wcześniej obserwowałam gołębie kąpiące się w kałuży na zapyziałym dachu zabudowań Dworca Wschodniego.

Świeża i soczysta zieleń wybucha z każdego zakamarka. Owocowe drzewa są jak panny młode – całe w bieli; podczas gdy modrzewie okrywają się delikatnym, jasnozielonym puszkiem młodziutkich igiełek. Wyżej na polanach spomiędzy wyschniętych źdźbeł trawy wychylają się przekwitające krokusy.

Mijamy kapliczki gęsto ustawione na Szlaku Papieskim. Przy jednej z nich w wieczornym słońcu modli się stara kobieta, która mimo swej zadumy zauważa nas i pozdrawia kiwnięciem głowy. Jeszcze przed zachodem słońca docieramy na polanę niedaleko Długich Młak, gdzie rozbijamy namiot. Mamy plan, aby przejść z namiotem cały łańcuch Gorców. O poranku krzepi nas kawa. Obydwie z Pauliną nie wyobrażamy sobie początku dnia bez kawowego rytuału, nawet w górach. Myślę, że tak miło rozpoczęty dzień będzie miał równie miłe zakończenie i … nie mylę się.

Szczęście w nieszczęściu, że pogoda krzyżuje nam plany i wystraszona wieczorną burzą postanawiam zejść do doliny. Paulina niechętnie wygrzebuje się z ciepłego śpiwora, ale udaje mi się ją namówić. Zwijamy zmoczony namiot rozbity już w bazie namiotowej SKG Kraków, tuż nad Polaną Gorcową. Miękkie ze strachu nogi niosą nas same – tak, nie będę ukrywać – mój irracjonalny dziecinny lęk przed burzą jest silniejszy niż rozsądek. Mrok gęstnieje z minuty na minutę, a skrzypiące szkielety świerków pożeranych przez łakomego kornika drukarza dodają grozy. Za sprawą tego małego paskudnego stworzonka coraz większe obszary świerczyny zamieniają się w „las siwych kikutów”.

Jest ciemno, kiedy docieramy do Liptoków niedaleko Ochotnicy Dolnej. Zupełnie przypadkiem trafiamy na kwaterę do pani Agaty Chlebek. Jako jedyna spośród właścicieli trzech gospodarstw agroturystycznych zgadza się udzielić nam gościny a w dodatku wysyła po nas auto, abyśmy nie musiały dreptać po nocy z majaczącą burzą w tle. W jej głosie słychać dobroć i już wiemy, że nie mogłyśmy lepiej trafić, bo Pani Agata przyjmuje nas z gościnnością rodzonej mamy. Niczego więcej nie potrzeba nam do szczęścia, ale następnego dnia czekają nas kolejne dobrodziejstwa! Otóż pani Agata sama robi sery górskie i pozwala nam asystować przy tej magicznej procedurze. Najpierw jednak wypijamy kawę i zajadamy się racuchami z cukrem, które pani Agata odgrzewa specjalnie dla nas. Gawędzimy o tym i owym. Pani Agata pokazuje rodzinne zdjęcia synów i ogromną parzenicę, która jest elementem męskiego stroju ludowego Górali.

– Trochę szkoda, dziewczyny, że już wracacie do Krakowa – zagaduje gospodyni – Bo ja mam bacówkę niedaleko.

Wymieniamy z Paulą porozumiewawcze spojrzenia i kiedy dostrzegam błysk w oku mojej towarzyszki i już wiem, że do tego Krakowa wcale nie pojedziemy tego dnia. Na miejsce zawozi nas jeden z pięciu synów pani Agatę. Dzięki jego uprzejmości mamy na składzie świeżo narąbane drewno do palenia w piecu i siekierę.

Bacówka mieści się na zboczu pagórka tuż przy ścieżce edukacyjnej Dolina Potoku Jaszcze, szlaku do miejsca katastrofy bombowca Liberator o nazwie własnej California Rocket, który rozbił się niedaleko Pańskiej Przehybki w 1944 roku. Domek składa się z jednej izby na dole i sypialni na poddaszu. Więcej nie trzeba. Jest też kamienny piec z żeliwnym blatem, ława i wygodna kanapa. Z okien rozpościera się malowniczy widok na sąsiednie wzgórza. Jest po prostu cudnie! Obok bacówki stoi zabytkowa stodoła z XIX wieku, która, jak zapewnia Paweł, syn pani Agaty, zbudowana jest bez użycia gwoździ.

Wieczorem, po wyczerpującej wędrówce ścieżką edukacyjną Doliny Potoku Jaszcze oraz po uzupełnieniu zapasów w Ochotnicy Górnej wracamy szczęśliwe do „naszej” chatki na kurzej nóżce. Pleciemy wianki, popijamy zimne piwo i rąbiemy drzazgi do rozpalenia w piecu.

Nad kubkiem gorącej kawy z mlekiem przygotowanej na piecu, przy obrzydliwie słodkim Carlo Rossi o smaku landrynek toczą się rozmowy o sprawach mało istotnych dla świata. Zasłuchane w deszcz dudniący o dach cieszymy się każdą chwilą z dala od zgiełku miasta, od spraw nie cierpiących zwłoki, od upierdliwych klientów i przykrych obowiązków. Polecam taki wypoczynek miłośnikom gór i świętego spokoju.

Dziękujemy serdecznie Pani Agacie za okazaną troskę, serce i wspólnie wypite kawy. Pawłowi dziękujemy za siekierę i przygotowanie drewna. Jackowi – za cierpliwość, kiedy szukał nas po Ochotnicy Dolnej, kiedy schodziłyśmy ze szlaku mokre i zmęczone. Dziękujemy, bo dzięki takim dobrym ludziom jak Wy, Gorce są jeszcze piękniejsze.

Dane kontaktowe do Pani Agaty Chlebek znajdziecie na stronie internetowej gospodarstwa agroturystycznego „U Chlebków”.

Zobacz także