1.
Mieliśmy pod koniec roku jeden cel – odpocząć, odnaleźć święty spokój, ciszę i odciąć się od pędzącego świata. Chcieliśmy przez kilka dni nacieszyć się tylko sobą, niczego „nie musieć”, lub mówiąc w języku hipsterów – zaznać życia w tempie „slow”. Byłoby świetnie, gdybyśmy jeszcze doświadczyli prawdziwej zimy. Marzył nam się śnieg po kolana i sceneria jak z kalendarza ściennego na styczeń. W autobusie do Nowego Targu uśmiecham się pod nosem, słysząc za sobą ekscytacje pasażerów. „Zobaczcie, śnieg!” – mężczyzna pokazuje dzieciom mizerny płat pokrywy śnieżnej leżący jakby od niechcenia na zacienionym stoku. Wszyscy jak na sygnał wydają z siebie przeciągłe i pełne nadziei „woooow”. Scena trochę jak z filmu „Miś” – „patrz synku, tak wygląda baleron”.
2.
Za Nowym Targiem zostawiamy zakoturystów i wkraczamy w inny świat. Całkowicie zaśnieżona droga do Ochotnicy wije się serpentynami. Zapada zmierzch, kiedy małe auto dzielnie wspina się pod górę na Przełęcz Knurowską. O przednią szybę rozbijają się tłuste płatki śniegu oświetlane reflektorami, sprawiając wrażenie, że poruszamy się statkiem kosmicznym z napędem nadświetlnym warp*. W kotlinie Ochotnicy odnajdujemy w końcu wyczekiwaną z utęsknieniem zimę. U kresu podróży czeka na nas taki widok – koliba zatopiona w mroku i ciszy, a przestrzeń dookoła przykryta grubą warstwą świeżego, iskrzącego mrozem puchu; całość tej scenerii od góry zamknięta granatowym aksamitem nieba wyszywanego lśniącymi gwiazdami jak cekiny na podhalańskim gorsecie. Takie porównania same cisną się do głowy i nie trzeba być poetą, może troszkę grafomanem, żeby zanotować je w pamięci w ten sposób.
po kilku dniach przestaję posługiwać się zegarkiem i odgaduję godzinę, obserwując wędrówkę słońca po niebie
3.
Rytm życia w miejscu takim jak klasyczna pasterska bacówka – w chatce bez prądu i „cywilizowanych” wygód – wyznacza natura. Dzień zaczyna się po wschodzie słońca, które leniwie gramoli się zza świerków. Mam na tyle mało do zrobienia, że po kilku dniach przestaję posługiwać się zegarkiem i odgaduję godzinę, obserwując wędrówkę słońca po niebie. Przymierzamy się do zrobienia ciepłego posiłku – zadania uruchamiającego cały szereg czynności, które na co dzień wykonujemy na autopilocie. A tu najpierw trzeba rozgrzać piec, i aby to zrobić, uprzednio należy go porządnie rozpalić (żadna filozofia, prawda?), co przy użyciu wilgotnych szczap nie wychodzi najlepiej, dlatego muszę je porąbać w drobne drzazgi. I okazuje się, że owe „troski”, które stanowiły codzienność naszych przodków, o ile nie byli nim książęta piastowscy, uwalniają umysł od naszej współczesnej codzienności.
4.
Organizowanie życia w nowych warunkach sprawia ogromną frajdę, a zabawa z jajecznicą usmażoną na piecu to tylko początek. Czas pozmywać po śniadaniu. Niby prosta rzecz o ile masz pod ręką wydajną zmywarkę, którą nastawiasz wieczorem aby cichutko szemrając w kuchni wykonała za Ciebie całą brudną robotę. Tu sprawa nieco się komplikuje, bo non stop pada a źródełko z wodą i stanowisko do zmywania znajdują się na zewnątrz. Aby wyjść z chaty i nie nasypać sobie śniegu do butów, wypadałoby chociaż trochę odśnieżyć. Z rozpędu przekopuję się jeszcze do kibelka schowanego za stodołą, a następnie, z jeszcze większą zawziętością, rozszerzam moją sieć ścieżek do samej drogi. Robię to trochę dla sportu i trochę na zachętę dla naszej gospodyni, która obiecuje odwiedzić nas w bacówce. Nie mogę pozwolić, żeby goście brnęli po kolana w śniegu!
5.
Po dwóch dniach intensywnych opadów śniegu niebo wypogadza się i rano w kąciku okna, pomiędzy czubkami świerków dostrzegam malutki skalny ząb – niezidentyfikowany szczyt będący fragmentem panoramy Tatr. „Tatryyyyyy” – krzyczę do Łukasza zagrzebanego w śpiworach na pięterku. „Widzę Tatry!” – powtarzam rozentuzjazmowana. Ruszamy na wieżę widokową Magurki, aby obejrzeć całą resztę panoramy wynurzającej się z mgły osiadłej w Kotlinie Nowotarskiej. Zmysł geografa podpowiada, że to efekt, charakterystycznej dla wyżowej pogody w górach, inwersji osiadania. Stojąc na szczycie drewnianej konstrukcji dochodzę do wniosku, że południowe stoki Gorców to najlepsze miejsce do podziwiania majestatu naszych najwyższych gór. Ktoś powiedział, że Tatry zostały stworzone po to, żeby z ludzie z Gorców mieli lepszy widok. Daleko stąd od Krupówek, od Gubałówki i zakoprzemysłu. Przypominam sobie, że tego roku zabawę sylwestrową w Zakopcu ma uświetnić m.in. Boney M. oraz Dr. Alban i na tę myśl ogarnia mnie jeszcze większa radość z bycia tu i teraz.
Tatry zostały stworzone po to, żeby ludzie z Gorców mieli lepszy widok
6.
Czas mija nam na buszowaniu w śniegu. Ewentualnie siadam na ławce przed chatą i wygrzewam się w słońcu z kubkiem gorącej herbaty, podczas gdy Łukasz edytuje zawzięcie swoją książkę. Nasz gorczański pobyt, a może raczej niebyt, urozmaicamy wizytą u zaprzyjaźnionej rodziny Górali, którzy wynajmują nam swoją bacówkę. Agatę poznałam przypadkiem – uciekając przed burzą i szukając schronienia w dolinie. Przesiadujemy do późna słuchając opowieści jak to „drzewiej było”: o wojnie i kontrowersyjnej postaci Józefa Kurasia zwanego „Ogniem”, który walcząc o niepodległość Polski zarówno z niemieckim okupantem jak i władzą ludową ukrywał się ze swoim oddziałem „Błyskawica” w gorczańskich lasach; o amerykańskim bombowcu, którego wrak stanowi pomnik katastrofy, zaś reszta poszycia została zutylizowana w procesie recyklingu. Rzekomo miękka blacha po uprzedniej modyfikacji świetnie nadawała się jako narzędzie do produkcji zacieru na bimber.
7.
Zakupy (piwo i świeczki) uzupełniamy w malutkim sklepiku, który formą i obsługą przypomina dawne czasy. Dostojna kobieta z misterną konstrukcją koka na głowie dopytuje się zza lady „u kogo siedzimy”.
– No tak. – wzdycha – Gdyby jeszcze tam prąd podłączyć i jakiś telewizorek mały sobie postawić, to można siedzieć, prawda?
Patrzymy po sobie lekko zdumieni. Przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Nie po to zaszywamy się w zaciszu, by na nowo otaczać się „zagłuszaczami”. Czuję ogromną ulgę, kiedy bateria w telefonie w końcu rozładowuje się i nie muszę sprawdzać wiadomości. „Elektrykę” załatwiam sobie ze słoików po zupie i kilku metrów włóczki robiąc lampiony, które zawieszone u sufitu z powodzeniem zastępują żyrandol. Szczerze mówiąc, już nawet nie czuję potrzeby odliczania do północy w sylwestrową noc. Odłączeni od prądu, od Internetu i od „istotnych spraw tego świata” ładujemy swoje własne baterie wiodąc proste życie. Powoli, bez pośpiechu i presji. A ja po raz kolejny składam sobie obietnicę, że wrócę i że gorczański magnes ściągnie mnie tam z powrotem – staje się to moim jedynym noworocznych postanowieniem.
13 Responses
Ooo kurczę, prawdziwe życie w rytmie „slow”! 😉 Takie odcięcie się od wszystkiego to świetna sprawa, a do tego jeśli towarzyszy temu widok na Tatry to już w ogóle cud miód 🙂
Gorce „odkryliśmy” po raz pierwszy w styczniu tego roku. Zakochaliśmy się w nich na zabój :-)Po przeczytaniu Waszego posta nabraliśmy ochoty na kolejną wizytę! Kurcze tylko ze śniegiem może być już mały problem
Niesamowite, jakieś dwadzieścia lat temu, w podobny sposób spędziłam tydzień w Gorcach i czytając was zrobiło mi się bardzo nostalgicznie. Z przyjemnością bym to powtórzyła. Piękna opowieść!
Zakoturystów…;) ostatnio spotkałem się z opinią, że w Nowym Targu powinien być mur dla turystów, tam już widać góry, można się napić kawy, a dalej już puszczać takich jak wy;)
Cudownie! Warto zasmakować czasem prawdziwego „wolnego życia”. Ja na mojej toskańskiej prowincji staram się by było własnie jak najwolniejsze. Btw świetnie napisane!
Gorce są magiczne, Wasze zdjęcia wspaniale to podkreślają 😉 dla mnie to przede wszystkim Gorczańska Chata – tam też stoi piec z kuchnią opalaną węglem, na której też miałam tam niewątpliwą przyjemność gotowania (jajecznica też była!) w trakcie opieki nad schroniskiem czyli „chatkowania” 😉 gorąco polecam wizytę, niesamowity klimat szczególnie wieczorem…
Bardzo lubimy takie miejsca i taki sposób odpoczywania (oczywiście w granicach rozsądku 😉 ). My jednak po takie klimaty uciekamy w Bieszczady. Zazwyczaj raz, dwa razy w roku robimy taki skok 🙂
A gdzie w Bieszczady? Ja zanim poznałam Gorce również uciekałam w Bieszczady. Chciałam spróbować czegoś nowego. Gorce mają tą zaletę, że dużo szybciej tam dojechać z Warszawy. A dla Krakusów to już w ogóle rzut beretem.
Wstyd się przyznać, ale Gorce jeszcze mam nie wyhaczone na mapie. Fajny wpis i widać ten chillout oraz pełen luz. jak widać zegarek niepotrzebny 🙂
Chyba poszukam jakiejś takiej bacowki gdzieś w Górach Izerskich lub na skraju Kotliny Kłodzkiej. Ach… jak przypomnę sobie wyjazdy w liceum do leśniczówki, do której trzeba było nosić wodę z pobliskiego strumienia (20m pod stromą górkę), to aż łezka w oku się kręci. Tam to był chillout. I zasięgu, prądu i innych rozpraszaczy nie było. Winko, ognisko i niebo pełne gwiazd.
I o to chodzi… 🙂
Nie będę pewnie zbyt oryginalna, ale dla takich widoków też mogłabym tam siedzieć 🙂 Nigdy nie byłam w Gorcach. Najwyraźniej czas to zmienić.
Polecam, zwłaszcza teraz, zanim kornik doszczętnie je spustoszy. Warto przejść całą grań startując wczesnym rankiem. Takie góry na chilloutowy spacer… Ale znam też takich, co biegają po Gorcach. Jest tam też sporo szlaków rowerowych.