Nadeszła pora wygrzać kości. Przyszedł czas rozpieścić ciało dłońmi masażysty/tki, parą buchającą znad rozgrzanych kamieni prywatnej sauny. Ale najpierw wziąć prysznic jak „cywilizowani” i założyć czyste ubranie, wyczesać trawę z włosów – w końcu SPA zobowiązuje. Dwupokojowy apartament w pakiecie „Pamper” dla dwojga to luksus, pomijając założenie, iż po 3 nocach spania byle gdzie nasze wymagania nie będą zbyt wygórowane. Własna wanna z „bąblami” była zaskoczeniem, ale nie po to przyjechaliśmy do Hanmer Springs, by delektować się hotelowym wnętrzem. Wszak czekał nas masaż, sauna i dwa dni korzystania z basenów i gorących źródeł kompleksu rekreacyjnego. Ubrani w białe szlafroczki i puchate kapcie poddaliśmy nasze ciała zabiegom relaksacyjnym.
Trudno jest mi nie ulegać pokusie porównywania różnych miejsc. Człowiek, który raz już coś ciekawego widział i doświadczył, staje się bardziej wybredny wobec tego, co spotyka go później. I tak dla podsumowania powiem, że warto do Hanmer Springs pojechać, żeby urozmaicić sobie czas. Jednak jeśli spytacie mnie o szczegóły, odpowiem: najlepsze masaże robią w Tajlandii, nawet jeśli leżysz na podłodze a obok za kotarą stękają jeszcze inni goście; gorących źródeł szukajcie na Islandii, i to nie w osławionej Blue Lagoon, lecz w kameralnym Mývatnn. Sauna… już szperam w pamięci – to Taunus Therme w miasteczku Bad Homburg (Hesja, Niemcy) za ogromny wybór rodzajów saun i ten niemiecki obyczaj świecenia gołym tyłkiem bez krępacji. „Do wód” tylko do Krynicy Górskiej na Zubera. A jeśli zaś chodzi o park wodny, to Siam Park na Teneryfie i kropka.
Nie, ja nie marudzę. Ja po prostu wiem, że miejsca idealne, to te których jeszcze nie odwiedziłam albo te, które pielęgnuję w pamięci, bo przywołują uśmiech na twarzy. Kiedyś pomyślę o Hanmer Springs i przypomnę sobie jak dobrze było zrelaksować się po wydarzeniach z 22 lutego; o białych szlafrokach i pachnącym maśle do ciała, o ciepłej wodzie w basenie i wspomnę też smak frytek z wilca ziemniaczanego (kumara). I znowu się uśmiechnę.