Wiedziałam,  że Nowa Zelandia leży w Pacyficznym Pierścieniu Ognia – strefie częstych trzęsień ziemi. Widziałam też skutki katastrofy z września ubiegłego roku – w centrum miasta wciąż stały puste budynki do rozbiórki. Nie spodziewałam się jednak, że kolejne wstrząsy nastąpią w tak krótkim czasie. Jakoś nie dopuszczałam do świadomości faktu, że coś takiego może się wydarzyć ponownie podczas mojego pobytu.

Nasze mieszkanie znajduje się ok. 300 m od centrum – terenu najbardziej dotkniętego przez katastrofę. Wyobraź sobie, że siedzisz na łóżku, zrelaksowany/a kiedy i nagle ktoś chce wyciągnąć spod Ciebie to łóżko. Następnie z półek spadają przedmioty, tłucze się szkło, a kuchenka mikrofalowa omal nie przygniata Cię, kiedy w panice miotasz się po pokoju. Chwilę potem przewraca się szafa, a z dołu dobiegają dźwięki ogólnej demolki. Ktoś za oknem krzyczy. Trwa to wszystko może 15 – 30 s. ale nie wiesz tak naprawdę, bo czas płynie inaczej, gdy TO się dzieje. Roztrzęsiona schodzę na dół. Salon wygląda jak po przejściu tornado albo wizycie bardzo niefrasobliwych gości. Lodówka w kuchni wyjechała na środek, z szafek wysunęły się szuflady, ale żadnych walących się sufitów, wypadających okien, szkła… Niestety brak zasilania i dostępu do Internetu, Łukasz zostawił telefon w domu. Mogłam tylko uspokajać się w myślach, że budynek uniwersytetu jest solidny.

Wybiegam z domu i widzę chmurę pyłu wznoszącą się nad miastem. Syreny i śmigłowce gaszące pożar. Na ulicy korek. Tłumy ludzi wracających do domu. Wieści o tym co się dzieje gromadzę wypytując przechodniów, nie były wesołe. Całe centrum runęło. Zniszczenia są poważniejsze niż po wrześniowym trzęsieniu, mimo że było słabsze, to epicentrum zlokalizowano na mniejszej głębokości, na skutek czego odczuwanie było dwukrotnie silniejsze.

Na Łukasza czekam 5 godzin. Azjatycka rodzina z naprzeciwka przygarnia mnie na swoją część chodnika, abym nie siedziała sama. Ponowny silny wstrząs przeczekuję już na zewnątrz, z innymi. To niesamowite, jak obcy ludzie potrafią wspierać się nawzajem w takich momentach.

Łukasza odnajduję, wracając do domu, obładowanego plecakami. Omal nie minęliśmy się, gdyż skierowano mnie do punktu pomocy. Ja jednak rezygnuję i wracam. Zabieramy najcenniejsze i najpotrzebniejsze rzeczy z budynku. Śpiwory, woda i coś do jedzenia. Niestety musieliśmy opuścić budynek, gdyż władze zarządziły ewakuację. Łukasz zostawił samochód daleko od domu, gdyż większość ulic jest po prostu nieprzejezdna. Po drodze do auta udaje nam się zrobić kilka zdjęć. Przekraczałam szczeliny w asfalcie, ziejące dziury. Trudno było uwierzyć że to się dzieje naprawdę. Szczęśliwie udało nam się znaleźć nocleg w motelu. Wstrząsy wtórne dały się jeszcze odczuć niemal całą noc.

W tej chwili czekamy na instrukcje od firmy wynajmującej mieszkanie. Centrum wciąż zamknięte. Jak do tej pory wiemy o 39 ofiarach śmiertelnych. Pod gruzami wciąż uwięzieni są ludzie. Wojsko powinno ocenić czy nasz budynek nadaje się do mieszkania, jednak nie sądzę, by ktoś się tym zajął, dopóki wciąż trwa akcja ratunkowa. Czekamy. Tyle tylko możemy teraz zrobić. No i cieszyć się, że wyszliśmy z tego cało.

Aktualizacja z dnia 16 października 2011

Ostatecznie wiadomo, że zginęło 181 osób, w tym 100 osób zakończyło swoje życie w budynku lokalnej telewizji. Średnio raz w miesiącu okolice Christchurch nawiedzają wstrząsy wtórne o sile większej niż 5 stopni w skali Richtera (najsilniejszy 13 czerwca). Rekompensaty za szkody wyrządzone przez żywioł liczy się w bilionach nowozelandzkich dolarów.