Popularność gór wysokich znacznie zwiększyła się w ostatniej dekadzie. Dlatego też coraz częściej słyszy się komentarze o komercji w górach wysokich. W mediach i środowisku podważa się też samodzielność i styl wejścia na ośmiotysięczniki. Dlaczego tak się dzieje? Czy jest to tak ważne? Szczególnie dobitnie daje się słyszeć głosy w kontekście ostatniej zimowej wyprawy na K2. W tym tekście chcę przybliżyć temat komercjalizacji wypraw wysokogórskich i zrewidować powszechnie spotykanie w mediach definicje.
Media o wyprawach wysokogórskich
Dzięki mediom społecznościowym trafiłem na portalu Wspinanie.pl na ciekawy artykuł o zimowej wyprawie na K2, gdzie czytamy: […] warto też zwrócić uwagę na kwestię pomocy Szerpów. Często pojawiają się informacje, że ktoś zdobył szczyt z jednym przewodnikiem, ale na tego typu wyprawach, na drogach normalnych (a także na tej aktualnej wyprawie na K2) drogę i obozy przygotowują Szerpowie. Nie ma więc mowy o samotnym, samodzielnym czy nawet zespołowym wejściu. Styl: wyprawa komercyjna […]. Bardzo celna obserwacja. Czy w takim razie istnieje coś takiego jak wyprawa niekomercyjna?
O komercji w górach wysokich
Spróbujmy pokusić się zdefiniować zatem wyprawę niekomercyjną. Wtedy być może będzie łatwiej, odpowiedzieć, czy istnieje coś takiego jak wyprawa niekomercyjna? Spotkałem się z komentarzem w środowisku górskim, że „udział w wyprawie komercyjnej, rozumiany jest jako niesamodzielny, tj. opieka Szerpów, przewodników wyklucza lub minimalizuje własne decyzje” lub że wyprawa „komercyjna to taka, na której wynajęci przewodnicy decydują za klientów o przebiegu drogi, taktyce itp., na której przewodnicy zajmują się zakładaniem poręczówek”. Dość intuicyjne, ale czy wystarczające?
W szerszym pojęciu komercyjny to taki, który jest ukierunkowany na osiągnięcie zysku. Nawet handel alkoholem lub futrami podczas wypraw to komercja. Jeżeli członkowie wyprawy dostają jakąś gratyfikację (np. sprzęt, bilet lotniczy, pieniądze, kontrakt wydawniczy), to oczywiste się wydaje, że ma to charakter komercyjny.
Nawet będąc sam w Afganistanie zapłaciłem dwóm mężczyznom z wioski prawie 50USD za użyczenie osła, żeby przetransportować ekwipunek do bazy. Dość intuicyjne wydaje się stwierdzenie, że duże wyprawy były, są i będą komercyjne, bo potrzeba wsparcia sponsorów (reklama ma na celu zysk), lokalnych agencji, tragarzy itp. Sama granica co jest komercyjne, a co nie, wydaje się dość umowna.
Za każdą dużą wyprawą wysokogórską kryje się wymiar komercyjny, bo spotyka się działania mające na celu zysk. Jeżeli są sponsorzy, to robią to dla zysku, jeżeli są dziennikarze, to robią to dla zysku, jeżeli są kucharze, to robią to dla zysku, jeżeli są przewodnicy, to robią to dla zysku itd. Każdy dostaje swoją dolę (tj. wynagrodzenie w formie pieniężnej, sprzętu, kontraktu z wydawnictwem, artykułu).
Można pokusić się na stwierdzenie, że nawet Wspinanie.pl (jak i wiele innych portali informacyjnych) tworzy otoczkę medialną wokół wypraw wysokogórskich także dla zysku – na stornie artykułu doliczyłem się pięciu reklam (tj. Camp, Petzl, Cube, księgarnia, Climbing Technology). Powiedzmy to: wspinaczka wysokogórska była i jest komercyjna, to jest dla zysku. Tak na marginesie, czy wiadomo jaki zysk z wypraw mają członkowie Polskiego Himalaizmu Zimowego? Czy otrzymali „pensję”, bilety lotnicze lub sprzęt?
Biorąc pod uwagę powyższe wypowiedzi ze środowiska górskiego, zgodzimy się, że termin wyprawa komercyjna wydaje się chybiony, dlatego zaproponowano bardziej trafioną definicję jak wyprawa kliencka. Wolę to określenie bardziej od wyprawy komercyjnej, bo trudno szukać braku komercji w wyprawach wysokogórskich. Jak pisałem wcześniej, nawet w Afganistanie musiałem zapłacić 50USD mieszkańcom wioski za pomoc w transporcie do bazy.
Pokuszę się na stwierdzenie, że wyprawa niekomercyjna to taka, gdzie pieniądze wykładamy z własnej kieszeni (tj. nie mamy sponsorów, nie korzystamy z crowdfundingu), nie opłacamy innych (np. kucharzy w bazie, tragarzy powyżej bazy), nie czerpiemy zysku bezpośrednio z wyprawy (np. kontrakt z wydawnictwem, sprzedaży koszulek z logo wyprawy).
Wracając do wyprawy klienckiej, kiedy możemy stwierdzić, że uczestniczymy właśnie w takim przedsięwzięciu? Możemy wyróżnić trzy kryteria: (i) korzystamy z pomocy z bardziej doświadczonych w zespole, (ii) opłacamy innych za wsparcie naszej wyprawy, (iii) nie uczestniczymy aktywnie na każdym etapie wyprawy. Jeżeli wszystkie trzy kryteria są spełnione, to uczestniczymy w wyprawie klienckiej. Co o tym myślicie?
O samodzielności w górach wysokich
Zauważyliśmy już w poprzednim ustępie, że nazwa wyprawa komercyjna jest nietrafiona i zamiast tego zaproponowano wyprawę kliencką. Spotkałem się z komentarzem w środowisku górskim, że to jakby porównać między szkoleniem a przewodnictwem. „W pierwszym klient prowadzi, a w drugim jest prowadzony. Kluczem jest «samodzielność» podczas akcji górskiej.”
Zysk w takim przypadku to kwestia towarzysząca, pozasportowa. Ze środowiska górskiego dało się słyszeć głosy, że „samodzielne wejście to, gdy jest się członkiem normalnej wyprawy alpinistów lub działa się samemu. Wspinaczka przebiega bez udziału asekurujących i wyręczających przewodników”. Dość intuicyjne, ale czy wystarczające?
Odnośnie wspomnianej wcześniej „samodzielności”, całkowicie zgadzam się, że tutaj trzeba szukać wartości osiągnięcia. Czy kiedy wszedłem sam na Matterhorn granią Hörnli, to jest to „samodzielne” wejście na szczyt? Na grani Hörnli tuż przed szczytem są zainstalowane stałe punkty zjazdowe i liny poręczowe. Czy kiedy Krzystof Żurek wszedł sam na Noszak po wyznaczonej i zabezpieczonej drodze, to jest to „samodzielne” wejście na szczyt? Czy kiedy Leszek Cichy wszedł zimą na Mont Everest po trasie wyznaczonej przez bardziej doświadczonych z zespołu i korzystał z depozytu tlenowego pozostawionego przez Ryszarda Szafirskiego na Przełęczy Południowej, to jest to „samodzielne” wejście?
Wracając do samotnych, samodzielnych wypraw, to czy można powiedzieć, że weszło się samemu lub solo, jeżeli droga wcześniej była przygotowana i zabezpieczona przez inne wyprawy? Spotkałem się z tym komentarzem w kontekście swojego wejścia na Noszak w 2018 roku. W Taterniku z 1976 czytamy o solowym wejściu Krzysztofa Żurka: „Samotny marsz nie krył w sobie zagrożenia, ponieważ droga była zagospodarowana przez różne wyprawy. Tak efektownego wyczynu jeszcze w masywie Noszaka nie było!” Czyli chyba jednak wszedł (lub pomaszerował) samotnie? Na Manaslu w 2019 liny poręczowe były założone, ale czy wszedłem samotnie?
Wyczynu Krzysztofa Żurka nikt nie podważa, mimo że wszedł po zabezpieczonej drodze (tj. bariera skalna wyceniana na M3-M4) na Noszak. Wejścia takie, gdzie nie korzysta się z istniejącej infrastruktury, gdzie wchodzi się samemu, poręczuje się samemu, gdzie zakłada się obozy samemu, zdarzają się coraz rzadziej, a w przypadku ośmiotysięczników są współcześnie praktycznie niemożliwe. Tak zrobiłem dwa lata temu na Noszaku, ale takich miejsc na świecie jak Hindukusz w Afganistanie jest coraz mniej.
Wracając do zabezpieczenia dorgi na szczyt, to jaka jest różnica między Polakiem a Nepalczykiem, który zakłada liny poręczowe? Na szczycie stanie przecież konkretna osoba, uczestnik wyprawy, o którym potem napisze się na Wikipedii. Piszę o tym, żeby zachować wyważoną narrację, bo w himalaizmie nie zauważam jasno wytyczonych definicji. To, czy ktoś otrzymał gratyfikację w postaci pieniędzy, kontraktów itp., przestaje mieć znaczenie. Myślę, że dyskusja idzie w dobrym kierunku, kiedy skupiamy się na tym, kto zakłada liny poręczowe, a nie komu się płaci za zakładanie lin poręczowych. Dyskusja o wymiarze komercyjnym, tj. kto komu płaci i za co, nie jest tu potrzebna.
Nie widzę związku „samodzielności” z opłatami za przysługi / usługi w górach wysokich. Tutaj bardziej chodzi o „sportowy” charakter przedsięwzięcia. Czy wejście na Manaslu będzie większym osiągnięciem, jeżeli nie zapłacę za liny poręczowe, niż kiedy zapłacę? Czy wejście na Matterhorn będzie większym osiągnięciem, jeżeli wejdę z bardziej doświadczonym kolegą, niż z przewodnikiem?
Co jest ważne w górach wysokich?
Dla mnie (i myślę, że dla każdego, kto próbował „ścigać się” powyżej ośmiu tysięcy metrów bez dodatkowego tlenu z himalaistami z aparatem tlenowym na twarzy) zdecydowana różnica będzie między wejściem z dodatkowym tlenem lub bez. Wejście z dodatkowym tlenem po prostu się nie liczy. To tak jak jeździć e-bikem i mówić, że jest się kolarzem.
To dość oczywiste, ale może warto wspomnieć, że w górach wysokich ocena trudności technicznych wygląda inaczej niż np. w przypadku wspinaczki w Tatrach lub Alpach. Obok wyceny drogi bierze się pod uwagę takie aspekty jak chociażby porę roku, odczuwalną temperaturę, ciśnienie atmosferyczne itp.
Dlatego kluczowym wydaje mi się kwestia korzystania z dodatkowego tlenu. W górach wysokich to wydolność organizmu w skrajnych warunkach świadczy o skali wyczynu. Od momentu, kiedy zaczyna się korzystać z dodatkowego tlenu, dalsze zdobywanie wysokości nie ma znaczenia, bo podobne trudności można znaleźć w Alpach czy Pamirze i nie trzeba się ładować w Himalaje.
Poczytaj więcej o ilości tlenu w górach w artykule „Wysokość ciśnieniowa a góry wysokie”.
Dla dalszego zobrazowania zwróćmy uwagę, że dolny i górny odcinek na grani Hörnli na Matterhorn jest zabezpieczony linami, dlatego wycena drogi jest na bazie najtrudniejszego odcinka, który pokonuje się bez sztucznych ułatwień. Odcinka zaporęczowanego po prostu nie uwzględnia się przy wycenie trudności. Dla Manaslu lub K2 można z powodzeniem stosować podobne podejście, chociaż w istniejących opisach raczej nie spotyka się wyceny trudności.
Na portalu Wspinanie.pl możemy przeczytać: […] Himalaiści mówią, że zimą w Karakorum nic nie jest proste, np. lód o nachyleniu 40 st. to już teren wspinaczkowy. Takiego terenu na Żebrze nie brakuje. Kluczowe miejsca to kolejno: Komin House’a (ok. 6700 m), Czarna Piramida (szczyt na około 7250 m) i Szyjka Butelki (Bottleneck, ok. 8300). To miejsca, które wymagają umiejętności wspinaczkowych, nawet jeśli po przeniesieniu na poziom Tatr wycenilibyśmy je na III+ czy IV […].
Dlatego osiągnięcie wierzchołka bez użycia dodatkowego tlenu (nawet przy wykorzystaniu lin poręczowych) będzie wyznacznikiem sukcesu. Potem można dyskutować o „samodzielności” takiego wyczynu. W tym kontekście można się nawet pokusić o bardziej rozbudowaną wycenę osiągnięcia biorąc pod uwagę takich pięć czynników jak (i) trudności techniczne, (ii) wysokość, (iii) ryzyko, (iv) samodzielność, (v) wymiar komercyjny. Ponieważ nie wszystko da się jednoznacznie sklasyfikować, charakterystyka wyczynu może być uzupełniona opisem, np. wejście z bardziej doświadczonym partnerem (lub przewodnikiem), z własnym sprzętem, przy użyciu własnych lin poręczowych, z własnej bazy, wyznaczenie lub przetorowanie drogi na szczyt.
Taka klasyfikacja powinna też obowiązywać wstecz i może trzeba będzie zrewidować wypowiedzi w niektórych opracowaniach. Podzielcie się waszymi opiniami i zostawcie komentarz poniżej.
Szczególne podziękowania dla Michała Gurgula, Bogdana Kowalskiego, Moniki Witkowskiej i Piotra Turkota za zainicjowanie tematu, inspirację do napisania tego tekstu oraz wartościowe komentarze.