Po przeczytaniu relacji (czytaj: Relacja z wyprawy na Szczyt Lenina) na blogu z wejścia na Szczyt Lenina kontaktujecie się ze mną od czasu do czasu z dodatkowymi pytaniami. Wcześniej postarałem się zebrać wszystkie nurtujące Was pytania w jednym wpisie (czytaj: Szczyt Lenina w pytaniach i odpowiedziach).
Tym razem zamieszczam rozmowę z Grześkiem Stelmaszczukiem, który rok później także atakował szczyt. Tak dużo rozmawialiśmy o jego próbie zdobycia góry przed samą ekspedycją, jak i później, po powrocie, że wyszedł z tego całkiem obszerny wywiad. Publikuję go tutaj z myślą, że dodatkowe informacje i subiektywne spostrzeżenia Grześka jeszcze bliżej Wam nakreślą sytuację na Leninie.
Łukasz: Jak było w tym roku? Czy pogoda w 2015 był tak samo łaskawa jak w 2014?
Grzesiek: W tym roku na Leninie pogoda była tylko na początku sezonu (tj. ok 14 dni). Kto przyjechał na początku lipca, jeśli tylko nie robił głupot (np. zła kondycja, złe buty lub ciuchy, brak odpowiedniej aklimatyzacji), czy po prostu nie miał pecha to wszedł na szczyt.
Łukasz: Naprawdę i potem pogoda tak diametralnie się zmieniła? Ta góra rzeczywiście może być kapryśna.
Grzesiek: Rozmawiałem nawet około 17 VII z pewną Rosjanką w obozie podstawowym na Polanie Łukowej na 3600m n.p.m., która mówiła, że „prawie w koszulce z krótkim rękawem można było tam wejść”. Potem pogoda się zepsuła. I tak na około 20-kilka dni pomiędzy 18 VII a 4-5 VIII pogody nie było.
Łukasz: No tak, tego naprawdę nie da się przewidzieć. Wygląda jednak, że rok 2015 był znacznie mniej przychylny dla górołazów. Ja bardzo podobnie miałem na Aconcagua w grudniu 2015, kiedy wszedłem na szczyt po 10 dniach czekania na pierwsze w tym sezonie okno pogodowe. Trzeba przyjąć tryb oblężniczy i liczyć na odrobinę szczęścia. Tak to już jest z tymi górami wysokimi, że większość czasu kibluje się z nadzieją na lampę.
Grzesiek: A taka lampa jak wy mieliście na szczycie była w tym czasie tylko 2,5-3 dni. Kto akurat tak ustawił aklimę i pobyt, że na to okienko się załapał to wszedł. Było to około 27-29 VIII, dokładnie nie pamiętam. Jako ciekawostkę podam, że żadne popularne serwisy www z pogodą tego nie zapowiadały. Wszystkie podawały 4 dni dupówy. Zła pogoda (tj. zachmurzenie, śnieżyce, porywisty wiatr), pomijając wspomniane wcześniej okno, trwała pomiędzy 17 VII i 5 VIII. W tym czasie na szczyt wchodziły pojedyncze osoby co kilka dni. Wchodzili głównie ludzie doświadczeni z niesamowitą kondychą, nie bojący się zamieci na 7000 itp.
Łukasz: To jak było z Tobą? Kiedy się zdecydowałeś przyatakować górę?
Grzesiek: Ja atakowałem chyba z 31 VII na 01 VIII. Warto to podkreślić, ponieważ to tego dnia chorągiewki wytyczające drogę były tylko do 6400m, czyli do wypłaszczenia przy C4. W nocy, kiedy wróciłem Rosjanie postawili chorągiewki przez plateau aż na sam szczyt. Wytrasowali drogę, gdyż prawie nikt nie wchodził. Mój atak szczytowy trwał 23 godziny.
Łukasz: Olaboga, to bardzo długo. Co się działo tam na górze?
Grzesiek: Dużo by opowiadać. Podsumowując po kilkunastu godzinach błądzenia i brodzenia w śniegu, ponieważ widoczność była na kilka metrów, dotarłem na około 7010-7030m i mając orientacyjnie 350m w linii prostej do szczytu postanowiłem zawrócić. Szedłem na GPS, który co chwila tracił orientację i bylem zupełnie sam na górze.
Łukasz: Faktycznie nie wyglądało to najlepiej. W pewnym momencie trzeba podjąć rzeczową decyzję. W naszym przypadku było tak blisko, że postanowiłem dociągnąć do końca. Chociaż teraz z Kubą ustaliliśmy, że musimy być bardziej zachowawczy i informować o jakichkolwiek niepokojących objawach. Kiedy postanowiłeś zawrócić?
Grzesiek: Wiesz wody już nie miałem i było już późno, około 19:30. Poza tym jedzenie też się skończyło i od godziny było mi zimno, kiedy przystanąłem nawet na chwilę. Zmrok zapadał za godzinę. Miałem świadomość, że byłem sam na górze i że nikt mi nie pomoże w razie konieczności. Do szczytu te 100m w gore i 300-350 w linii prostej to była jeszcze godzina plus 10 minut na szczycie i kolejna godzina z powrotem do punktu, gdzie stoję i rozmyślam, czy nie wracać. Śmiało wszedłbym na ten szczyt i porobił foty, ale nie byłem pewny, czy wrócę żywy do namiotu, gdyż nie miałem doświadczenia na 7000m i nie wiedziałem, ile sił mi jeszcze będzie potrzeba na kolejne około 10 godzin po nocy przy braku jedzenia i wody.
Łukasz: Rozumiem, w takich momentach nie ma co przedkładać własnego zdrowia i być może życia nad aspiracje. Góra tutaj nadal będzie i czekać. Myślę, że postąpiłeś roztropnie.
Grzesiek: Z perspektywy czasu też jestem przekonany, że to była dobra decyzja. Poza tym wracając na około 6800m zgasła mi latarka i resztę drogi musiałem iść „świecąc oczami”. Na pośrednim wierzchołku pomiędzy C3 a głównym wierzchołkiem zgubiłem drogę w nocy i znowu zacząłem iść w stronę Szczytu Lenina. Czemu tak się rozpisałem? Liczę, że może was to zainteresuje? Myślę, że warto o tym napisać, żeby inni śmiałkowie, którzy mają zamiar zdobywać Pik Lenina też to przeczytają i wyciągną odpowiednie wnioski, zanim dojdzie do nieszczęścia. Na marginesie gratulacje, że weszliście! Jednak muszę przyznać, że u mnie doprowadzenie się do stanu, gdzie ktoś robi mi zastrzyk z dexy, jak wynika z waszego opisu, absolutnie nie wchodziło w grę.
Łukasz: Dzięki. Cieszę się, że mój opis nakreślił Ci trochę bliżej potencjalne zagrożenia związane z przebywaniem na dużych wysokościach. Z pewnością będąc samemu tam na górze nie warto sprawdzać granicy swoich możliwości.
Grzesiek: To byłoby moje samobójstwo. Poza tym czekanie do rana też oznaczało zamarznięcie, więc trzeba było tylko iść. Taka to historia moi drodzy przyjaciele.
Łukasz: Dzięki za podzielenie się swoimi doświadczeniami z Piku Lenina.
Grzesiek: Wiesz, popieram w 100%, że trzeba ludzi informować. Określenie „łatwa góra” dla niedoświadczonych, żądnych wrażeń górołazów to pierwszy krok do kłopotów i/lub tragedii, a różnych tam „ananasów” widziałem. Mnie osobiście Szczyt Lenina ostudził, ale jeszcze wariackich pomysłów nie zaprzestałem, wiec zobaczymy. Poza tym gratuluję wejścia na najwyższą górę obu Ameryk (-:,. Z poznanych na Piku Lenina Polaków, którzy wcześniej zdobyli Aconcaguę, Lenina nie zdobył nikt. „Wysypali się” z różnych powodów. Według mnie Aconcagua to głównie dreptanie, dreptanie i wiatr. Natomiast na Leninie dochodzi jeszcze mnóstwo szczelin, lawiny sypiące się na głowę a to bardzo utrudnia wejście, ponieważ wyczerpuje także i psychicznie. Stresując się człowiek także traci siły fizyczne, których może mu potem zabraknąć. Dla mnie Aconcagua to taki wyższy Elbrus, tj. „miło”, wietrznie i przyjemnie, jeśli się ktoś wbije w pogodę. Pod Aconcagua trzeba się martwić głównie o wodę, jedzenie i spanie, a nie o to, czy wpadnie się w szczelinę, czy mostek wytrzyma, czy zasypie nas lawina, czy oberwie się ten serak, a może tamten, a może się nie oberwie. Podczas mojego wejścia na Pik Lenina pomiędzy C1 a C2 mijałem za każdym razem około 100 dziur i szczelin w lodowcu. Dodatkowo było też kilka szczelin pomiędzy C2 a C3 oraz sypiące się „na ludzi” lawiny. Na drodze do C2, tuż przed „patelnią” (wypłaszczenie przed C2) natrafiłem na bardzo upierdliwą szczelinę, tj. podwójna, gdzie dodatkowo szlak zakręcał pod kątem 90-ciu stopni. Oznaczało to, że bezwzględna odległość pomiędzy idącymi malała i był problem z utrzymaniem napiętej liny. Kiedy pierwszy przeszedł dwie szczeliny i zakręcił, to drugi w tym czasie był na mostku nad pierwszą szczeliną. Jeśli w takim przypadku pod drugim mostek by się załamał, to ma gwarantowany lot, bo lina nie byłaby sztywna, tj. pierwszy nie oddalał się od niego w linii prostej, ale w bok. Oczywiście można byłoby to rozwiązać zachowując odpowiednią odległość pomiędzy idącymi, ale jeśli szło 3-4 ludzi na 50-60m linie, to nikt się nie rozwiązywał i nie wiązał ponownie przed każdą większą szczeliną. Warto dodać, że w czasie między 17 VII i 31 VII zeszło około 7-10 lawin, w których cudownie nikt nie zginął.
Łukasz: Oj tak, w przypadku Szczytu Lenina na pewno trzeba mieć doświadczenie przy pokonywaniu szczelin lodowcowych. Tego nie da się przewidzieć i co roku inne niespodzianki czekają tam na górołazów. Co do Aconcagua, to niebawem napiszę pełną relację i postaram się porównać obydwa projekty. Mnie również się wydaje, że Aconcagua (tj. najprostszym i najbardziej popularnym podejściem) jest łatwiejszą górą w porównaniu do Lenina i dlatego właśnie zdecydowałem się wejść na nią samotnie. Muszę tutaj podkreślić, że każda góra ma swoją specyfikę i należy ją dobrze poznać. Na pewno nie należy lekceważyć góry. Odnośnie warunków pod Pikiem Lenina w 2015 to dobrze, że nikogo lawiny nie zabrały. Jednakże na pewno też nie wpływa to pozytywnie na morale w C1. Kontaktuje się ze mną od czasu do czasu ktoś i pyta o szczegóły związane z wejściem na Pik Lenina, więc na pewno dodatkowe informacje i twoja opinia będą pomocne, żeby nakreślić, jak to wszystko wygląda. Dzięki za rozmowę.
Grzesiek: Również dziękuję. Jeśli ktoś będzie miał jakieś dodatkowe pytania, to także możesz odsyłać do mnie. Chętnie się podzielę uwagami. Po co ktoś ma czas tracić, marnować energię albo pieniądze. Czasami lepiej pojechać za rok, a w tym czasie poprawić kondycję, umiejętności, dokupić sprzęt, nabrać doświadczenia na lodowcu, czy zrobić coś mniej wymagającego. W tym roku wybieram się ponownie na Pik Lenina.
Każdy, kto chciałby się skontaktować z Grześkiem i podpytać o więcej szczegółów oraz praktycznych aspektów związanych ze zdobywaniem Piku Lenina, może znaleźć go na Facebook’u (www.facebook.com/grzegorz.stelmaszczuk.9) lub napisać maila (grzegorz [kropa] stelmaszczuk [na] tlen [kropa] pl).
Przeczytaj więcej na blogu o wyprawie na Pik Lenina.
11 Responses
Muszę przyznać, że tego typu wyprawy bardzo mnie intrygują i podziwiam.. jednak nie mam na tyle silnej wiary w siebie, by podejmować takie ryzyko. Z przyśpieszonym oddechem oglądam za to mnóstwo alpinistycznych dokumentów czy filmów fabularnych. To, póki co mi wystarczy. pozdrawiam
Ja czuję bardzo podobnie, ale jestem z natury zbyt zazdrosna by odpuszczać. Zazdroszczę autorowi bloga i osobie, z którą przeprowadza on wywiad tej wyprawy. Zazdroszczę alpinistom tych przeżyć i tego co widzą własnymi oczami. To ryzyko rozpala wyobraźnię i chęci. Dlatego też oglądanie filmów mi osobiście nie będzie wystarczało na całe życie. Muszę kiedyś przebić się przez mur strachu i spróbować. Muszę.
Ines to ja [ osoba z wywiadu] Ja to widze tak. Dopuki nie ma dzieci mozna troszke „poryzykowac” 😉 . Wejscie zima na Rysy to juz ryzyko a co dopiero Lenin, czy inne szczyty snieznej pantery, z Pabiada [gdzie co 3 osoba stajaca na szczycie ginie w trakcie zejscia, nie dociera zywa na dol]. No ale Pabieda to hardkor w porownaniu z Leninem 😉
Generalnie to tak, jak ze wszystkim. Czyli malymi kroczkami i bez brawury
Chodzilem sobie po pagorkach. Nieprzygotowany fizycznie pojechalem zima [luty] do Maroka na Dzabal Toubkal 4167m – jeden z najlatwiejszych 4000kow na swiecie. Duzo sie nauczylem. Potem byl Mont Blanc latem -ale droga klasyczna, latwa. Owszem tam tez mozna bylo zginac – jak w kazdych gorach.
Potem Elbrus [ a w zasadzie 2, bo Elbrus ma 2 szczyty] Na 2gi szczyt poszedlem sam, troche pogubilem droge ale GPS… dalem rade …..
Po co o tym pisze? Nie po to by sie chwalic tylko po to by opowiedziec o tym, ze wiele rzeczy jest mozliwe ale …. powoli, malymi krokami, nie od razu.
W miedzyczasie warto sprawdzac swoja reakcje na zimno. Sprawdzalem np na Tarnicy czy w Alpach na 4000 w styczniu przy minus 20, minus 25 C. Testowalem tez do jakiego stopnia moge przemrozic dlonie i jak szybko powraca krazenie. Przydaje sie 🙂
Oprócz tego [zdobywanie doswiadczenia malymi kroczkami ale Z GLOWA NA KARKU] wazne sa glownie 2 rzeczy : sprzet [ciuchy, buty, namiot, jedzenie, systemy ochrony twarzy, nawadniania itd itp] oraz SZCZESCIE !!!!
W gorach malych i duzych niezbedne jest szczescie. Bez niego majac ze soba najlepszy sprzet i najleprzych przewodnikow mozna w gorach zostac na zawsze 🙂
Pozdrawiam i zycze powodzenia na gorskich szlakach.
Wspinacze wysokogórscy, podziwiam Was bardzo! Sama uwielbiam góry, ale do tych bardzo wysokich za duży mam respekt. Albo jestem za leniwa po prostu ;/
Witam serdecznie! Prowadzicie bardzo ciekawy blog. Znalazłam tutaj dużo wartościowych treści. Uważam, że powinniście zgłosić swój blog do promowania na stronie egee.pl. To fajna strona, która profesjonalnie pomoże Wam wypromować blog oraz zwiększy wyświetlenia na nim. Zapewniam Was, że znajdziecie tam coś dla siebie! Na stronie jest wiele blogów o zbliżonej tematyce. Polecam! Serdecznie pozdrawiam i zachęcam do owocnej współpracy!
Nie jestem górołazem i szczerze mówiąc nie ciągnie mnie za bardzo na wysokie szczyty, ale mam ogromny szacunek do ludzi, którzy się temu poświęcają. Trzeba mieć niesamowity upór i determinację, żeby zdobywać takie góry, a ja bardzo sobie cenię tego typu ludzi. Motywują i dają przykład, jak osiągać postawiony sobie cel!
Artigo espetacular! Muitas ideias úteis e interessantes, obrigado por partilharem a vossa experiência.
Świetny wyczyn i fajna relacja. Sama marzę, aby wyjechać w rosyjskie góry i zdobywać szczyty 🙂
W tym roku udało się w końcu wejść na Pik Lenina
Jednak to co Polacy [niektórzy] tam wyczyniają woła o pomstę do nieba 🙁 🙁
Drodzy turyści TO NIE JEST ŁATWA GÓRA !!! To nie jest łatwa góra dla przeciętnego turysty!!!
Proszę nie sugerować się tym debilnym sloganem – „łatwa góra”
Łatwa to może być Gubałówka latem albo Kasprowy [wjazd kolejką]
Bardzo niewiele brakowało by zginął tam w tym roku kolejny Polak. Słowak wpadł kilkanaście metrów w szczelinę w miejscu gdzie…. „nie powinno być szczelin”. Cudem przeżył [podobnie jak wspomniany wcześniej Polak]
W moim odczuciu chłopaki [Polacy] poszli na szczyt bez odpowiedniej aklimatyzacji. Inaczej trudno wytłumaczyć kilka faktów.
Inny Polak oszukał swoich ziomali i poszedł do C1 z początkami obrzęku płuc….. od tego można umrzeć w kilka godzin….
Pewien turysta osłabł na tyle ze JEDYNY helikopter w Kirgistanie przyleciał po niego do Camp 1.
Lista błędów popełnianych przez turystów mogła by mieć spokojnie kilkadziesiąt punktów.
Trzeba się przygotować sprzętowo [buciki na 3-4 tys w Alpy w których się chodziło przy -20 C TO NIE SĄ BUTY NA LENINA!] fizycznie – [nie wystarczy troszkę pobiegać], logistycznie [nie „wysypać” się do czasu nadejścia ataku szczytowego] i mentalnie – boisz się iść na 7000 – nie jedz!
GPS bywa koniecznością, a jego umiejętność obsługi MUSI się zacząć na wiele miesięcy przed wyjazdem!
Nie liczcie, że w tym samym składzie, w którym wyjeżdżacie wyjdziecie na atak szczytowy! Każdy musi zdawać sobie sprawę że może liczyć tylko na siebie.
Lenin to nie zabawa/przedszkole jak np. wejście na Blanca czy Elbrusa najpopularniejszymi drogami.
Wystarczy przeczytać relacje z wejścia na szczyt na powyższym blogu [KARTKA Z PODRÓŻY] by zrozumieć że jeden z chłopaków a w zasadzie 2 popełnili karygodne błędy! Jak wiemy 1 z kolegów prawie tam [na szczycie] umarł. Drugi pozwolił mu się do tego stanu doprowadzić. MA-SA-KRA!!!
Jak słyszę że Lenin to łatwa góra to mam ochotę brać łańcuch i lać!
Nie ma tam trudności technicznych [poza pokonywaniem szczelin na lodowcu] ale to nie oznacza że góra jest łatwa !!!!
Od pocz. lipca do ok 22 lipca [w tym roku] co kilka dni była akcja że Polacy to albo Polacy tamto….. nie róbmy tam z siebie pajaców.
No, moje gratulacje! Na pewno doświadczenie z poprzedniego razu się przydało, prawda?
Ze Szczytem Lenina problem jest taki, że cała infrastruktura turystyczna jest bardzo dobrze rozbudowana oraz w Internecie jest od groma informacji.
Mam nadzieję, że relacja tutaj na blogu nie bagatelizuje sprawy, bo wyprawy wysokogórskie, jakie by nie były, to nie przelewki i zawsze wiążą się z ryzykiem utraty zdrowia lub nawet życia.
Dzięki też za nakreślenie powagi sytuacji. Kiedy my byliśmy, to zginęły dwie osoby.
Dzięki Łukasz. Cieszę się że i wy cało wróciliście do kraju. Przygodę zapewne mieliście fajna [relacji jeszcze nie czytałem] no i nowe doświadczenia zawsze bezcenne.
Relacje na waszym blogu, czy to powyżej czy najczęstsze pytania odnośnie Lenina [ w innym miejscu] z pewnością nie bagatelizują sprawy.
Pełno jest w necie bzdur o „łatwości” tej góry, a potem są problemy i Rosjanie maja sporo roboty.
Góra nie ma obiektywnych trudności technicznych. Natomiast lawiny spadają, w szczeliny można wpaść nawet powyżej C3 , czy też pomiędzy C2 a C3 – na całej długości trasy. W 2015 aż tak źle nie było. Bez GPSa można łatwo zabłądzić.
Wspomniani Polacy. Wyszli na atak bez odpowiedniej aklimatyzacji. Jeden spędził noc na górze…. drugi przez 24 godziny nikomu w C3 a potem [gdy zszedł] w C2 nie zgłosił że kolega nie wrócił z góry…. Bywa, ale nie musiało tak być. Wierze ze P. i M. wiele się nauczyli po tej „akcji” i amputacja palców nie będzie konieczna.
Inna grupa Polaków…. zagubiła się na plato… Mieli 2 GPSy… Ale czy mieli tam wgraną mapę okolicy i wgrany track na szczyt? Czy mieli włączoną funkcję KOMPAS w GPSie?
Skoro wchodzimy na plato [w tym roku szlak biegł nieco poniżej plato], a widoczność kilka-kilkanaście metrów i wiatr szybko zawiewa nasze ślady a GPS „głupieje” i kręcę esy-floresy w śniegu po kolana to ….po co iśc dalej?
Owszem można. Rok temu w takich warunach i z takimi akcjami [GPS] przeszedłem plato idąc w stronę szczytu a następnie 2gi raz wracając do C3.
Należy jednak skalkulować ryzyko zanim się tam wbijemy a nie potem „o jeju jeju” i wzywanie pomocy i co teraz z nami będzie?
Z C3 na plato jest kawał drogi i nie zawsze znajdzie się ktoś kto nam pomoże nawet jeśli mamy radio i to zgłosimy komu trzeba że „ratunku pomocy umieramy 🙁 ”
Mówię ci Łukasz masakra co ludzie tam sobie wymyślają. Na szczęście nie wszyscy.
Pozdrawiam serdecznie.