Jest taki kraj, gdzie na przestrzeni dziejów spotkało się wiele kultur. Jedna wystrojona, z twarzą zakrytą maską karnawałową spierała się z kulturą noszącą na głowie misiurkę i dumnie opierającą na ramieniu janczarkę. W czasach wielkich zrywów kultura z czerwoną gwiazdą na czapce i pochodnią w ręku spoiła południowe narody słowiańskie. Jednak nigdy kultura władyków z kłobukiem na głowie nie ustąpiła z tego miejsca. Zapraszam na podróż ze mną po Czarnogórze.
Wędrując po całym kraju zobaczymy na każdym kroku zachodzące zmiany. Na wstępie warto zauważyć, że Czarnogóra to kraj o zróżnicowanej rzeźbie terenu. Pomijając linię brzegową cały kraj jest pokryty większymi lub mniejszymi pagórkami. Nawet największej armii Turków Osmańskich nie udało się podbić całej Czarnogóry. Trudno dostępne, wysokogórskie tereny pozostały autonomiczne pod władzą władyków. Aktualnie widać, że ta część kraju wyludnia się. Ludzie już nie mają ochoty trudnić się nisko rentownym pasterstwem lub uprawą roślin w niesprzyjających rolnictwu warunkach.
Oddalając się coraz bardziej od większych skupisk ludzkich przesyconych turystyką zauważamy coraz więcej opuszczonych domostw. A w głębi kraju gdzieś na stokach wzgórz zaniedbane lub opuszczone gospodarstwa są stałym elementem krajobrazu. Materiału budulcowego jest pod dostatkiem, dlatego ludzie zwyczajnie pozostawiają domy bez okien i dachu. Czerwone dachówki są już bardziej cenne i zostaną wykorzystane przy budowie innego domu, natomiast wapienne kamienie służące za cegłę leżą wszędzie pod nogami.
Jezioro Szkoderskie
Gdzieś dalej za wzgórzami płaska i przejrzysta tafla wody odbija promienie zachodzącego słońca. Mała łódka rybacka lekko szarpie powierzchnię i wprowadza niepokój, ale tylko na chwilę. W oddali przy brzegu stado pelikanów zaniepokojone zatrzepotało skrzydłami. Te drobne zawirowania z pewnością nie odbiorą spokoju tego miejsca. Wydawać by się mogło, że tak tu było od zarania dziejów, że natura rządzi się tu swoimi prawami.
Coś jednak burzy ten pełen harmonii krajobraz. Cóż to jest tam na samym środku jeziora? Może to jest wyspa, ale zbyt regularna i kanciasta linia brzegowa. Może wielki statek, ale nawet nie drgnie. Po podpłynięciu trochę bliżej przed oczami wyłania się kilka ułożonych na kształt muru kamieni skrytych w cieniu rozłożystego drzewa. Stara opuszczona budowla, bez dachu, bez okien i porośnięta trawami. Od razu na usta rzuca się pytanie: Kto tutaj chciał mieszkać?
Na pewno nikt z własnej nieprzymuszonej woli. Są to ruiny Grmožur, dawnej fortecy zbudowanej przez Turków i później przekształconej na więzienie. Według podań tylko jednemu więźniowi udało się zbiec z tego miejsca wykorzystując drewniane drzwi jako tratwę. Inne podania mówią, że wartownik, któremu zbiegłby więzień musiałby zająć jego miejsce. Z pewnością bardzo skuteczna metoda motywowania.
Jezioro Szkoderskie potrafi okresowo zwiększyć swoją powierzchnię nawet dwukrotnie. Dzięki temu tworzy się podmokła linia brzegowa, która staje się siedliskiem dla rozmaitego ptactwa.
Nic tak dobrze człowiekowi nie poprawia nastroju jak przyjemna kąpiel i dobre jedzenie. Czy to w wannie, czy w Jeziorze Szkoderskim, czy to w restauracji czy też na dachu łodzi pasażerskiej w leniwe popołudnie. Skóra wysycha na słońcu, a dach przyjemnie ogrzewa. Można się odprężyć słuchając plusków wody odbijającej się od burty. Ktoś podsuwa talerz pełen pachnących racuchów polanych miodem i rakiję na popitkę. Racuchy pachną drożdżami i przypominają te, które w naszym domu lądują co roku na bożonarodzeniowym stole.
Nie tylko na Jeziorze Szkoderskim wypoczynek sprawia nam ogromną frajdę. Z upodobaniem poszukujemy nowych miejsc na plażowanie, aż pewnego razu trafiamy na miejsce wręcz idealne, bo niezatłoczone, otoczone głazami tak, że każdy znajdzie dla siebie intymny zakątek. Ciszę i spokój zakłóca tylko szum fal obijających się o brzeg albo dźwięk motorówki prującej gdzieś w oddali. Nic dziwnego, że nudyści upodobali sobie to miejsce. Trzeba uważać, aby kadrując zdjęcie nie uwiecznić na nim przypadkowo mistrza drugiego planu w postaci brązowo-złocistego golasa.
Bar
Nie tak daleko od Jeziora Szkoderskiego znajduje się małe miasteczko o uroczej nazwie Bar. Miasto nie jest znane bynajmniej z tego, że ma największą liczbę barów i pubów. Jest to miejsce o bardzo długiej historii sięgającej Cesarstwa Rzymskiego. Początkowo jako mała osada było nazwane Antibarum, ponieważ jego położenie było naprzeciw miasta Bari we Włoszech.
Aktualnie jest tutaj Bar, który jest ważnym morskim węzłem komunikacyjnym i Stary Bar, który opustoszał na skutek trzęsienia ziemi. W Starym Barze znajduje się jedno z lepiej zachowanych miast warownych z początków średniowiecza. Jest zewsząd otoczony górami i idealnie się komponuje w krajobraz. Najstarsze zabytki znalezione tu datują się z czasów rzymskich, co powoduje że Bar zachowuje ciągłość swojej historii przez 2500 lat.
Budva
Z tym miejscem wiąże się wiele legend przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Często nawiązuję w swoich opisach do gór więc i tym razem nie będzie inaczej. Jedna z nich jest związana z górą Sutorman, która góruje nad opuszczonymi ruinami Starego Baru. Według podań na stokach góry znajdowała się niedostępna jaskinia, która była zamieszkała przez wróżki. Były to bardzo przyjazne istoty, które starały się pomagać ludziom w ich codziennych problemach. Z drugiej strony były też surowe i wręcz okrutne, jeżeli ktoś stanął przeciwko nim. Wróżki były szczególnie przyjaciółkami pasterzy i często ich wspierały.
Zgodnie z tradycją ludową nie wolno było zobaczyć wróżek za dnia lub między ludźmi. Pewnego razu jedna wróżka pomagała samotnie mieszkającemu w górach pasterzowi w przygotowaniu posiłku podczas jego nieobecności. Niestety zdarzyło się, że została zauważona przez kogoś z wioski w drodze powrotnej. Po tym incydencie wszystkie wróżki postanowiły się wyprowadzić z jaskini, bo do 365 wiosen to miejsce już nie było dla nich. Zanim się jednak wyprowadziły, chciały zostać zapamiętane przez lokalnych nie za zło ale za dobro, które czyniły. Opuszczając górę rozrzuciły po okolicy monety, które przynosiły szczęśliwemu znalazcy pomyślność i dobrobyt. Nie jest jednak łatwo znaleźć wróżkową monetę tak samo jak nie jest łatwo znaleźć bogactwo w życiu.
Było to około pięć wieków przed narodzeniem Chrystusa, gdzieś na wybrzeżu Morza Adriatyckiego powstała mała osada. Według niektórych podań była w tym czasie wysepką, która dopiero z czasem połączyła się z kontynentem tworząc wąski piaskowy przesmyk. Nazwa miasta wywodzi się ze starożytnego greckiego Βοῦς (Vous), który oznacza byka. Dzisiaj nazywa się Budva i rzekomo odkryta została przez greckiego żeglarza o imieniu Boutoua. Jak w przypadku każdego starożytnego miasta historycy mają rozbieżne zdanie odnośnie początków istnienia.
Na przestrzeni dziejów wile kultur miało kluczowy wpływ na rozwój tego miejsca. Wędrując uliczkami starego miasta mamy wrażenie, że czas zatrzymał się tutaj w miejscu. Jasne kamienice przypominają o śródziemnomorskim charakterze, który kształtował się już od starożytnej Grecji, poprzez starożytny Rzym i Republikę Wenecką. Niejednokrotnie już zauważyłem, że ze względu na jasny pył ze skał wapiennych brud ma inny wymiar w miastach basenu Morza Śródziemnego. Osadzający się wszędzie jasny pył wręcz rozświetla ciemne uliczki a mogąca zaciemnić fasady budynków woda szybko wyparowuje.
Opuszczając gęstą zabudowę miasta podążamy krętymi ścieżkami w górę. Wzgórza otaczające miasto nie są już tak znacznie zaludnione jak kiedyś. Lokalni mieszkańcy powoli opuszczają te tereny, dlatego pnąc się coraz bardziej ku górze zauważamy coraz więcej opuszczonych gospodarstw. To miejsce całkowicie różni się od tej Budvy tam w dole, wrzącego ośrodka turystyki. Czasem zda się zauważyć małą cerkiew lub podgryzającą liście całkiem gadatliwą kozę.
Lekko zmęczeni trudem podczas pokonywania znacznych deniwelacji przystańmy na chwilę i skierujmy wzrok ku zatoce. Naszym oczom ukaże się miasto w całej okazałości oraz pokaźnych rozmiarów wyspa Świętego Mikołaja. Starsze pokolenie mieszkańców nazywa to miejsce Školj, które kształtem przypomina muszlę i stąd też wywodzi się nazwa (s-ch. školjka). Wyspa znajduje się około kilometra od wybrzeża. Proszę tam jednak nie próbować płynąć wpław, gdyż zdradliwe prądy tylko czekają na śmiałków.
Cetinje
Kiedy wypoczynek nad wodą się nudzi, warto wyruszyć wgłąb lądu, na północ. Wybieramy Cetinje, miejscowość położoną w zasięgu busa, tak by jeszcze tego samego dnia wrócić do Budvy. Na pierwszy rzut oka trudno uwierzyć, że to miasto pełniło dawniej tak istotną funkcję w kraju; było bowiem stolicą Czarnogóry. Oprócz kilku budynków administracji państwowej w mieście nie znajdujemy wiele atrakcji, które mogłyby nas zainteresować. Warto dodać, że zaledwie kilkanaście kilometrów od Cetinje znajduje się Park Narodovy Lovćen. I chociaż dystans to niewielki, to z miasta nie kursują żadne busy turystyczne. Dostać się tam można taksówką, własnym autem lub wykupić wycieczkę z biura podróży.
Na zakończenie warto dodać, że na skutek różnych zachodzących przemian w Czarnogórze na każdym kroku można zauważyć zarówno Latinkę jak i Cyrylicę. Coraz częściej odchodzi się od Cyrylicy na korzyć Latinki prawdopodobnie ze względu na aspiracje tego kraju w kierunku integracji europejskiej. Z powodu hiperinflacji dinara jugosłowiańskiego władze Czarnogóry wprowadziły markę niemiecką, która aktualnie jest zastąpiona przez euro. Z tego powodu ceny niejednokrotnie dorównują europejskim zwłaszcza w regionach o wzmożonym ruchu turystycznym.
Ceny w Budvie idealnie pokazują, że jest to miejsce ukierunkowane na turystykę. Kiedyś na bazarze w Budvie zszokowany ceną bananów zapytałem dlaczego za tego samego banana w Cetinje mogę zapłacić znacznie mniej.
Sprzedawca: Cetinje to Cetinje a Budva to Budva.
Ja: A banan to banan.
Chyba się nie dogadaliśmy, bo na koniec końców banana kupiłem gdzie indziej, a daktyle były robaczywe.