Wyjazdy spontaniczne to zawsze strzał w dziesiątkę. Im mniej mamy oczekiwań i wyobrażeń o danym miejscu, tym większy jest element pozytywnego zaskoczenia i mniejsze rozczarowanie. Ja wiedziałam, że Toskania to przede wszystkim krajobrazy utkane z zielonych pagórków, słońce, wino, zapierające dech w piersiach zabytki Florencji, a na koniec Krzywa Wieża. Swoją podróż po Toskanii zaczynamy właśnie od Florencji. Z Pizy podróż pociągiem to zaledwie godzina i tylko 5 euro. Polecam ten rodzaj transportu we Włoszech – bilety są tanie, a pociągi punktualne, szybkie i wygodne. Po drodze na dworzec mijamy jeszcze Krzywą Wieżę oraz chmarę turystów, którzy pozują do zdjęć w charakterystyczny sposób tak, by wyglądało, że podtrzymują budowlę.
Okres wakacyjny to nie najlepsza pora do zwiedzania miast, ponieważ jest bardzo tłoczno. Ponadto sierpień to czas urlopowy i część sklepów jest zamknięta. Z tego względu Florencja jawi nam się niczym bazar z pamiątkami – wszelkiego rodzaju wyroby skórzane, pajacyki Pinokio (Toskania to ojczyzna Pinokia), kolorowe makarony, kapelusze i wachlarze. Kramy z pamiątkami szpecą zabytkowe ulice odbierając im urok a natrętni sprzedawcy okularów przeciwsłonecznych szemrzą pod nosem zachęcające formuły. Kolejka do katedry Santa Maria di Fiore okrąża tą potężną budowlę, zatem rezygnujemy ze zwiedzania i wybieramy się na wędrówkę po najmniej zatłoczonych alejkach miasta. W ten sposób trafiamy na Piazza della Santissima Annunziata.
Kolejnym celem jest Most Złotników – Ponte Vecchio. Początkowo wzdłuż mostu swoją siedzibę miały sklepiki z rybami oraz rzeźnie. W XVI wieku decyzją księcia Ferdynanda I zostali oni usunięci a w ich miejsce powstały warsztaty jubilerów i złotników. I tak też pozostało do dzisiaj. Maleńkie sklepiki z podświetlanymi witrynami kuszą nasze srocze gusta. Ostatecznie Monika kupuje zawieszkę – koralową papryczkę chili, która w kulturze Włochów przynosi szczęście. Florencję żegnamy zakupując wino na kolację. Monika próbuje jeszcze tiramisu, co obrała za punkt obowiązkowy do zaliczenia podczas naszej podróży.
Zmęczone zatłoczoną Florencją jedziemy do San Gimigiano – miejscowości zwanej średniowiecznym Manhattanem ze względu na charakterystyczne wieże, które pełniły funkcje obronne oraz stanowiły o zamożności ich właścicieli. Miasteczko zaznaczamy na naszej mapie zwiedzania jeszcze w samolocie, studiując program wycieczki autokarowej. My przeznaczamy na zwiedzanie cały dzień. Podróż do San Gimignano nie jest prosta, bo po drodze trzeba przesiąść się dwukrotnie. San Gimignano to zdecydowanie kwintesencja Toskanii. Miasteczko położone jest na wzniesieniu, otoczone winnicami i maleńkimi wioskami. Włóczęgę po starych murach zaczynamy od obiadu – makaron strigoli con ricotta, flaszka schłodzonego wina i chleb z oliwą dają nam energię by zbadać każdy kamień tego średniowiecznego cuda.
Ciężkie mury San Gimignano dają zbawczy cień, wąskie alejki pozwalają umknąć z dala od turystycznego ścisku.
Nasz kolejny cel to Lucca – niewielkie miasteczko położone na północ od Pizy, założone jeszcze w II w p.n.e. przez Etrusków. Starą część miasta otacza mur obronny, który kojarzy mi się z Fredericia (w Danii). Nasze leniwe zwiedzanie jak zwykle urozmaica posiłek złożony z makaronu i lampka wina. Czas sączy się powoli i wcale nie czuję, że następnego dnia wsiądę do samolotu i wyląduję w pochmurnym Krakowie.
Dlaczego pokochałam Toskanię? Pewnie dlatego, że można ją poznawać na wiele sposobów. Każdy znajdzie tu coś dla siebie – miłośnicy sztuki i architektury zachwycą się znanymi dziełami mistrzów takich jak Da Vinci; nie zawiodą się też wielbiciele kulinariów – wszak kuchnia włoska (jak skromnie stwierdził nasz znajomy Mariano) jest najlepsza, bo przecież pasty i pizze znane są powszechnie na całym świecie. Spokój i wytchnienie znajdą też zwolennicy agroturystyki oraz ci, którzy wolą wypoczynek na łonie natury. Toskania piękna jest i basta! Ja wiem, że jeszcze tam wrócę…