Zatoka Botnicka z nordyckich podań znana była jako „Zatoka Węży” ze względu na krętą linię wybrzeża. W rejsie z Tallina do Sztokholmu zbadaliśmy mało znane zakątki tego akwenu – wyspy, wysepki i przyjazne porty. Zachwyciły nas malownicze miasteczka, zachody słońca i wschody księżyca w nowiu, kolor nocnego nieba latem na północy. Nie zabrakło żeglarskich emocji przy silnym wietrze i między szkierami. Ale było też sporo momentów wytchnienia na flaucie, kambuzowych popisów czy desant na bezludną wyspę. Zapraszam na Botnicką.

Hanko, na przyczółku Finlandii

Spragnieni żeglarskich przygód wypływamy Tallina z radością oddając cumy, bo chociaż miasto urokliwe, to ciągnie nas w morze. Przed nami żegluga przez Zatokę Fińską. Neptun wita nas zaskakująco łaskawie. Sami do końca nie wiemy, czy to Bałtyk, czy Adriatyk. Ciepło, słonecznie, łagodny wiatr od rufy, więc płyniemy na motyla, żeby po ok 18 h żeglugi dotrzeć do pierwszego portu na naszej trasie.

Do Hanko wpływamy późną nocą, klucząc między znakami kardynalnymi. Wejście do portu przy słabej widoczności nie należy do łatwych. Nasz ślad na ploterze przypomina trasę powrotu do domu pijanego bosmana. Obsługa portu łaskawie wskazuje nam miejsce i pomaga zacumować. Marina Hanko leży na skalnej wysepce. Zadbana i nowoczesna infrastruktura przystani jest malowniczo wkomponowana między skały i kępy kwiatów. Znajdziemy tu restaurację, sanitariaty i saunę z pokojem wypoczynkowym, tarasem i widokiem na morze. Na ląd przeprawiamy się promem, który kursuje non-stop i wliczony jest w koszt mariny.

Wygłady lodowcowe rozrzucone między plażą a sosnowym parkiem i maleńkie domki plażowe tworzą unikatowy krajobraz oraz nastrój relaksu.

Między lasem masztów w oddali majaczy wizytówka miasteczka – osobliwa bryła wieży ciśnień, z której rozpościera się widok na zatokę Kolaviken oraz sąsiednie wyspy. Niespiesznie przemierzamy ulice sennego miasteczka. Charakterystyczny krajobraz Hanko tworzą drewniane wille stanowiące historyczny ślad z początku XIX wieku, kiedy miasto pełniło rolę kurortu dla rosyjskiej arystokracji. Zabytkowe domy schowane między strzelistymi sosnami przypominają zabudowę naszego Ciechocinka. Wygłady polodowcowe rozrzucone między plażą a parkiem miejskim, maleńkie domki plażowe tworzą unikatowy klimat oraz nastrój relaksu, czyniąc to miejsce idealnym postojem w drodze na północ.

Szkiery fińskie – Archipelag Turku

Opuszczamy urocze Hanko i obieramy kurs na szkiery Archipelagu Turku. Jeśli ktoś porównuje żeglugę między skalnymi wysepkami do rejsów mazurskich, najwidoczniej tu nie był. Owszem, akwen jest osłonięty od wiatru. Trafiamy na niemal bezwietrzną pogodę. W terminie żeglarskim taki stan morza określa się terminem flauta albo sztil (z niem. flaute – cisza morska, 0 w skali Beuforta, wywodzi się od słowa flau – słaby, ospały). Genua ledwo napompowana wiatrem to wzdyma się, to bezładnie zwisa ze sztagu, więc uruchamiamy silnik urządzając diesel party.

Mimo, że pogoda nie najgorsza, to prowadzenie jachtu przez szkiery stanowi w niektórych miejscach trudności. Szerokie prześwity między wyspami dla jachtu o zanurzeniu 1,7 m zwężają się do wąskich przejść wytyczonych kardynałkami (znaki wskazujące bezpieczną wodę), które mijamy niczym tyczki na stoku slalomu gigant. Motorówki o niewielkim zanurzeniu prują beztrosko, podczas gdy my, z lornetką przyklejoną do czoła ostrożnie studiujemy każdy znak.

Chwila nieuwagi i jacht uderza kilem o skałę. Nie mija kwadrans, kiedy podpływają do nas Finowie oferując pomoc.

W miejscach, gdzie skały wynurzają się ponad powierzchnię wody, a w odległości kilkunastu metrów sterczą znaki kardynalne, nietrudno o błąd. Chwila nieuwagi, błędna interpretacja znaków i nasz jacht uderza kilem o skałę. Bez skutku usiłujemy sami przechylić kadłub, aby uwolnić kil. Nie mija kwadrans, kiedy podpływają do nas Finowie oferując pomoc. Przywiązujemy linę do topu masztu i motorówka odpływa przechylając kadłub. Sternik daje wstecz i wychylony kil uwalnia się spomiędzy skał. Emocje opadają, ale czujność rośnie! Całe szczęście, że wpłynęliśmy na skały z małą prędkością i płetwa sterowa nie została uszkodzona. Teraz będziemy ostrożniejsi. Finowie pomagają nam zinterpretować łamigłówkę znaków i spokojnie przepływamy trudny odcinek.

Otrząśnięci z emocji rozkoszujemy się malowniczym otoczeniem. Wyspy archipelagu budują bajkową scenerię. Kolorowe domki przycupnięte na skalnym podłożu w otoczeniu karłowatych drzew iglastych – każdy inny. Pomosty, altany, latarnie i światła sektorowe tworzą staranną kompozycję w surowym skalistym krajobrazie. Chciałoby się zacumować przy jednym z takich pomostów, zajrzeć do okien kolorowych domów i sprawdzić, kto w nich mieszka. Podejrzeć, jak wygląda życie w tych niezwykłych okolicznościach przyrody.

Późnym wieczorem kotwiczymy między wyspami. Kolor wieczornego nieba latem na północy to prawdziwa uczta dla oka – od horyzontu po zenit rozciągają się ciepłe pomarańcze, czerwienie, purpura, fiolet, aż do głębokiego granatu. Z trudem wypatrujemy gwiazd. Jest zbyt widno. Widoczne są tylko planety lub większe ciała niebieskie. Zmierzch nautyczny na tej szerokości geograficznej pod koniec lipca trwa ok. 3 godzin (noc astronomiczna nie występuje), co umożliwia ostrożną żeglugę w szkierach. Skały są nadal widoczne, ale zmęczenie daje się we znaki, więc z ulgą rzucamy kotwicę.

Nazajutrz wychodzimy z Archipelagu Turku i kierujemy się w stronę Rauma. Nasz cel to maleńka, najdalej wysunięta na zachód od lądu wysepka w Archipelagu Rauma – Kylmäpihjala. Czas upływa nam na beztroskim lenistwie. Znowu flauta. Toczymy więc długie dysputy, spory filozoficzne albo opowiadamy niemądre żarty, przeplatając te aktywności drzemką, odpoczynkiem albo przerwą na czytanie.

Warunki żeglarskie kambuzowe. Wachta kuchenna serwuje naleśniki. W momentach takich jak te – bezruch, cisza, stan morza „zero”, kiedy żeglarskie czynności redukujemy do minimum, chociaż jesteśmy kilkadziesiąt mil od lądu – w przewietrzonej głowie nagle pojawia się więcej miejsca na myślenie. Człowiek z zaskoczeniem zauważa, jak szybko zdolny jest zaadoptować się do życia na łajbie. Ograniczona przestrzeń, duszno, w kajutach powoli lęgną się łajbowe zapaszki. W takich warunkach rzeczy, których wcześniej nie zauważamy, nie doceniamy, stają się ważne i wyjątkowe. Tak jak kawa podana w filiżance, kiedy stoję na wachcie albo wspomniane naleśniki serwowane na morzu tak płaskim jak one.

Żegluga na morzu, kiedy ląd znika za horyzontem, to doskonały sposób na aktywny odpoczynek dla zabieganych. Przeważnie wszystkie myśli i działania koncentrują się na „tu i teraz”. Ze zdziwieniem zauważam, że otwarte morze kojarzy mi się z pustynią. Falujące pustkowie nie ma końca. To warunki idealne do częściowej deprywacji zmysłów, zminimalizowania bodźców. Nic nie rozprasza, nie przeszkadza. Jak cudownie oprzeć się o koło ratunkowe na rufie i zamknąć oczy. Albo stanąć za sterem i chwytając za koło patrzeć przed siebie. Zestroić fale mózgowe z szumem wiatru i zapomnieć, że gdzieś istnieje zwyczajna codzienność.

Kylmäpihjala – dobry postój

Po niemal dwóch dobach żeglugi z Hanko w końcu dostrzegamy mglisty zarys latarni i wyspę Kylmäpihjala. Docieramy tu o złotej godzinie – wyspę zalewa pomarańczowe światło wczesnego wieczora, kiedy opływamy ją, by znaleźć się precyzyjnie w osi toru wodnego. Maleńka przystań jachtowa jest dość tłoczna. Jachty konkurują tu o miejsce z łodziami motorowymi. Wyspa mierząca zaledwie 9 hektarów cieszy się popularnością ze względu na zabytkową latarnię morską, w której znajduje się hotel i restauracja.

Introwertyczny Fin w rozmowie będzie patrzył na swoje buty, a ekstrawertyk popatrzy na buty swojego rozmówcy.

Podobno introwertyczny Fin w rozmowie będzie patrzył na swoje buty, a ekstrawertyk popatrzy na buty swojego rozmówcy. Archipelag Rauma liczy około 300 wysp. Finowie, pomimo życia w pewnej izolacji i ograniczonej interakcji społecznej uwielbiają spędzać wakacje na takich właśnie maleńkich, kameralnych wysepkach. O introwertyczności Finów przekonuję zagadując dziewczynę z portowej kawiarni. Kawiarnia świeci pustkami, więc wypytuję o życie na wyspie. Z lakonicznych wypowiedzi Finki dowiaduję się, że w latarni pracuje zaledwie 6 osób. Rozmowa się nie klei, więc popijam sok z rokitnika, wypisując pocztówki opatrzone unikatowym znaczkiem pocztowym i stemplem.

Korzystamy z uroków malowniczego zakątka Archipelagu Rauma eksplorując wygłady lodowcowe w zachodniej części wyspy. Ciepłe bazalty z granitowymi inkluzjami to doskonałe miejsce, by wypocząć albo odświeżyć geologiczne fascynacje. Pomiędzy skałami mrugają szmaragdowe kałuże zarośnięte glonami albo wyrastają purpurowe pióropusze kwiatów krwawnicy pospolitej. Słońce niespiesznie wędruje nad horyzontem i zanurza się w morzu. Skały na zachodnim krańcu wyspy to idealne stanowisko, żeby oglądać ten spektakl. Rozpalamy ognisko i rozkoszujemy się letnim wieczorem. Ogień miło jednoczy i ogrzewa. Toczą się rozmowy ważne i mniej ważne. Późnym wieczorem wschodzi księżyc w nowiu. Czerwony sierp przypomina nadęty spinaker, gdy torując sobie drogę między wyspami wznosi się szybko ponad horyzont. Tak na Kylmäpihjala kończy się dzień – kończy się nasz dobry postój.

Rauma, coś być musi

Nazajutrz opuszczamy wyspę, jednak awaria zasilania zmusza nas do przerwania żeglugi i powrotu na ląd. Od jednego z największych miast archipelagu dzieli nas zaledwie 8 mil. Niedogodności związane ze zmianą planów wynagradza nam jednak festyn miejski. Niespełna 40-tysięczne miasto Rauma tętni życiem. Stragany uginają się od lokalnych przysmaków i rękodzieła. Migoczą karuzele, jest wata cukrowa i inne odpustowe atrakcje.

Zapuszczamy się między zabytkowe uliczki starego miasta, które wpisane jest na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wzdłuż brukowanych ulic stoją nieduże drewniane domy o pastelowych barwach elewacji. Uwagę przykuwają okna udekorowane niemal jak witryny sklepowe. Można odnieść wrażenie, że każde okno to mini-scenografia teatralna oddająca osobowość mieszkańca. Zapuszczamy się na prywatne podwórka zamienione w stragany ze starociami.

Atmosfera zabawy jest mocno zaraźliwa. Z bram i podwórek wytaczają się grupy rozbawionych nastolatków. Grupa dziewcząt otwiera piwo uchwyt rynny. Selfie na tle domu w kolorze bordo, czy bahama yellow? Na jednej z głównych ulic grupa młodych muzyków gra przeboje Doorsów. Żal wracać na łajbę, chociaż jeszcze przed chwilą skarżyliśmy się na niedosyt żeglowania.

W Raumie odkrywamy przysmaki kuchni fińskiej. Nasze ulubione potrawy to zupa z łososia lohikeitto, oraz karelskie pierogi – rodzaj wypieku z mąki żytniej nadziewany puddingiem ryżowym. Nazajutrz, po wymianie alternatora oddajemy cumy i kierujemy się do cieśniny Kvarken.

Jeśli nie Vaasa, to co?

Neptun nie słucha rozkazów. Jeśli chcesz rozśmieszyć boga mórz, opowiedz mu o swoich planach. Od rana dobrze wieje. Jeszcze przed południem refujemy żagle. Wiatr systematycznie przybiera na sile i stan morza oceniamy na 6, siła wiatru dochodzi do 7B. Jacht z coraz większym trudem pruje pod falę na rozbujanym Bałtyku. Dwie osoby z załogi oddają hołd Neptunowi. W końcu żegluga dostarcza emocji! Kapitan podejmuje decyzję o zmianie kursu na bardziej korzystny względem fali i wiatru. Teraz rytmicznie ślizgamy się z falą. Jacht i morze współpracują ze sobą.  Port Vaasa nieosiągalny, więc na mojej wachcie urządzamy bankiet z chlebkiem Wasa i rzodkiewką. Z niekłamanym rozczarowaniem przyjmujemy zmianę planów. Kvarken Północny był celem naszego rejsu.

Po ponad 24h ambitnej żeglugi przy mocnym rozkołysie, nierównej fali i siadającym wietrze dostrzegamy w końcu światła na lądzie. Późną nocą ostrożnie wchodzimy między wyspy, wysepki i skały. Tu akwen jest już nieco osłonięty od wiatru, więc fala łagodnieje, co ułatwia wypatrywanie znaków i lokalizację świateł sektorowych (światła, które nocą umożliwiają określenie położenia). Moment, kiedy wyczerpana schodzę z podwójnej wachty i policzek dotyka koi zapamiętam na długo. Sen dopada natychmiast. Nad ranem budzi mnie plama światła wpadająca przez forluk (okno w suficie kabiny dziobowej). Stoimy już w porcie niewielkiego miasteczka Hudiksvall, ok 300 km na północ od Sztokholmu.

Szwecja wita nas chłodem i pochmurnym niebem. Miasteczko na pierwszy rzut oka wydaje się smutne i ponure, ale to tylko wrażenie spotęgowane przez pogodę i nastrój. Kvarken Północny został daleko w tyle, a Sztokholm coraz bliżej, więc i koniec rejsu zbliża się nieuchronnie. W biurze portowym dopytuję o miejskie atrakcje. We wnętrzu panuje miła, ciepła atmosfera. Pachnie kawą i czystością. Między nogami krząta się szarobury pudel bosmana. Do dysposycji żeglarzy jest tu kuchnia, zadaszony taras i skromne, ale schludne toalety.

Na Botnickiej rozszalał się sztorm, więc zostajemy w Hudiksvall 2 dni. Snujemy się leniwie odkrywając malownicze zakamarki miasteczka. Odwiedzamy m.in. muzeum miejskie, gdzie dowiadujemy się o historii regionu słynącego niegdyś z uprawy lnu i produkcji tkanin lnianych.

Wzdłuż nabrzeża ciągnie się dzielnica domów rybackich o architekturze przypominającej stare miasto w Raumie – wąskie ulice i drewniane domy w pastelowych barwach. Po dwóch stronach starego basenu portowego stoją drewniane spichlerze, podobne do tych w Trondheim. Niektóre z nich zagospodarowano na restauracje lub sklepy z pamiątkami. Wieczorem okupujemy werandę koncertując na ukulele i prowadząc niepoważne rozmowy w tonacji kabaretowej. Nie brakuje toastów za cudowne ocalenie.

Fikając w Sztokholmie, czyli czas na fikę

Nasz rejs dobiega końca, ale z Hudiksvall do Sztokholmu jeszcze ok 48 h żeglugi. W drodze do stolicy Szwecji na kilka godzin przytulamy się do niewielkiej mariny niedaleko Gavle, by zregenerować siły. Następnego dnia Wpływamy w Archipelag Sztokholmski, który krajobrazem niewiele różni się od szkierów Turku. Późną nocą docieramy do subtelnie oświetlonego miasta.

Sztokholm ma do zaoferowania wiele atrakcji turystycznych, ale my szwendamy się bez pośpiechu, gdzie nas nogi poniosą, zaczynając od bardzo ważnej lokalnej tradycji zwanej fika. Fika to coś więcej niż kawa w towarzystwie przyjaciół. To koncept, stan umysłu, ważny w kulturze Szwedów rytuał. Szwedzi uważają za istotne, by w ciągu aktywnego dnia znaleźć czas na przerwę i wzmocnić więzi społeczne. Kawa odświeża umysł, słodki dodatek dostarcza porcji endorfin, podobnie jak kontakt z ludźmi. Właściwie to nieistotne, co znajdzie się na talerzu obok kawy – ważne jednak by zadbać o estetykę podania i jakość przekąski.

Miasto obwieszone tęczowymi flagami świętuje tydzień „Pride”. W parku Kungsträdgården trwa impreza plenerowa będąca kulminacją tego wydarzenia. Wtapiamy się w tłum rozbawionych ludzi. Wielokulturowość, tolerancja, oryginalność i jedność – takimi słowami kluczowymi można opisać doświadczenie spajające ludzi o różnych barwach skóry i poglądach na miłość.

Wyokrętowani smętnie opuszczamy marinę. Czujemy niedosyt, bo nie udało się dotrzeć do Kvarken Północnego. Jednocześnie oprócz bagażu wynosimy z Faworyta solidny ładunek pięknych wspomnień. Wchody i zachody słońca, księżycowego spinakera, sztorm oraz bazalty z Kylmäpihjala. Długie rozmowy na deku, litry kawy, wina, żarty, od których bolała przepona. I wiele, wiele przyjemnych momentów, które na zawsze zapiszą się w naszych żeglarskich wspomnieniach.

Myślę, że żeglarstwo przypomina trochę taniec. Jak powiedział kiedyś Wayne Deyer – „W tańcu nie chodzi o to, by dotrzeć w dany punkt na parkiecie, lecz by celebrować każdy krok po drodze.” I podobnie jest z żeglowaniem – cel jest ważny, ale nie mniej istotny jest każdy podmuch wiatru, który pcha nas do kresu podróży.

Wpis dedykuję załodze jachtu S/Y Faworyt w rejsie „Nieznane lądy Bałtyku” 2019: Karolinie, Karolowi, Heniowi i Leszkowi! Dziękuję i ahoj! Uczyniliście ten rejs niezapomnianym.