W żyłach weselników płynął już alkohol, ale nogi wciąż nieomylnie wystukiwały rytm wtórując akordeoniście. Nową drogę życia zaczynał w ten sam sposób ojciec, dziadek, i pradziadek. I każdy z nich nosił to samo imię.

Pucioasa-Delau Mare – tutaj jestem, gdzie byłem…

Nad Pucioasą wznoszą się zielone pagórki z rzadka porośnięte lasem i pastwiskami, gdzie ścieżki wydeptane są przez zwierzęta. Poniżej zdziczałe sady, ogródki warzywne i domostwa z przydomową uprawą winorośli. Z za plecionych płotów wychylają się uschnięte kolby kukurydzy. Lato zmierza ku końcowi ale słońce nie odpuszcza aż do późnego wieczora. Tu wychował się Młody. Tu jest i będzie jego dom. Tu jego rodzina przygotowuje się do uroczystości weselnych, które będą trwały 3 dni. Starannie wysprzątano podwórko i ustawiono zadaszenie. Rubinowa ciecz przelewa się z baniaka do butelki a z butelki do szklanki, która nigdy nie pozostanie sucha. Produkcja czerwonego wina, tak jak i reszty alkoholu, który wyląduje na stole weselnym – pálinka i tsuika (rom. Țuică, czyt. suika) – to domena seniora rodu. Przy nakrytym ceratą stole siwa i drobniutka kobieta starannie oddziela kwaszone liście kapusty. Będą sarmale – myślę sobie i głośno pytam, a ona odpowiada uśmiechem i kiwa głową potakująco. Sarmale to potrawa, która przypomina nasze gołąbki, z tym że mięso owinięte jest w liście kapusty uprzednio ukwaszonej.

Tradycja nakazuje, aby dzień przed ślubem przyszły Pan Młody udekorował gałęziami świerkowymi wejście do domu przyszłej żony. Taka sama dekoracja wisi już nad bramą na jego podwórku. Wieczorem wsiadamy do aut i pędzimy do Delau-Mare, rodzinnego miasteczka Młodej. Musi być głośno, z rozmachem i rozpędem. Klakson, krzyki z okna. Niech ludzie wiedzą. Tam znowu leje się palinka, tsuika i wino. A na zagrychę – aromatyczne ciasta, w których słowo daję, czuć alkohol. Dzisiaj nie jemy, dzisiaj pijemy i tańczymy. Tańczymy szybko i skocznie, bo taki jest rumuński, a właściwie serbski taniec weselny. Weselnicy ustawiają się koło, łapią za ramiona i wymachują szybko nogami. Impreza trwa do późnych godzin nocnych. Zanim goście weselni ułożą się do snu, będą  jeszcze siłować się na rękę z chudym sąsiadem; ktoś na pożegnanie dostanie butelkę tsuiki, którą wypije duszkiem w drodze do domu. Kogut zdąży oznajmić poranek, więc sen nie przyjdzie tak łatwo.

Taniec z choinką

Kilkanaście godzin później nastrój zmienia się o 180 stopni. Wyciszeni, ufryzowani i wystrojeni w skupieniu kontemplujemy ceremonię zaślubin według obrządku prawosławnego. Zapach kadzidła miesza się z zapachem perfum weselników. Mała dziewczynka niecierpliwie wierci się na białym stołeczku i szeleści szyfonowymi falbankami. Pstrykają flesze kompaktowych aparatów. Donośny śpiew kapłana unosi się w gęstniejącym powietrzu i zawisa wysoko pod kopułą, spod której strugi dziennego światła spływają na dno świątyni. Z ikon spoglądają święci, my spoglądamy na nich. Wszystko jest takie inne i dziwne, pełne niezrozumiałych gestów, symboli wprowadzających dwoje ludzi w nowe, wspólne życie. Jest człowiek z drzewkiem choinkowym, które przedstawia dobrobyt, a obok pełni powagi Rodzice Chrzestni i drużby, niczym akolici dzierżący wielkie przystrojone kwiatami świece. W kluczowym momencie ceremonii kapłan wkłada korony na głowy Młodej Pary. Zgromadzeni przy ołtarzu biorą się za ręcę i okrążają go śpiewając. Na koniec jedna z kobiet rozdaje słodycze.

Tańcz

Chwilę później w sali weselnej wsłuchujemy się w tradycyjne pieśni ludowe i z niekłamaną fascynacją przyglądamy się dynamicznym pląsom. Goście tańczą też Braszowiankę, rodzaj chodzonego tańca. Na stole lądują sarmale i mamalyga, tak aby nabrać werwy i znów pozwolić porwać się muzyce, która stale nabiera tempa. Nagle Panna Młoda znika. Bez obaw! To planowane „show” – element tradycji. Teraz trzeba się targować z porywaczami. Negocjacje kończą się ugodą i oni znowu są razem. Patrzą sobie w oczy i grzęznącym w gardle głosem wyznają miłość, ukradkiem ocierając łzy. Bo w życiu rumuńskiego społeczeństwa emocje grają nie ciszej niż weselny akordeon.

Jedz i pij

Straty energetyczne poniesione w czasie tańca nadrabia się następnego dnia. Talerz kwaśnej zupy wołowo-warzywnej z makaronem jest lekarstwem na kaca i jako pierwszy pojawia się na stole. Taka zupa jest dość neutralna w smaku, więc podaje się ją ze świeżą ostrą papryczką. A pożywić się można kawałkiem cielęciny z rusztu i pieczywem. Nie ma sarmali, ale są ciasta i ciasteczka. No i kawa – czarna jak noc i słodka jak pierwsze pocałunki. Znowu wino leje się rubinowym strumyczkiem, bo gospodarz dba o wesoły nastrój swoich gości. Wąsaty sąsiad wznosi toast. Weselnicy dają w szyję i jazda zaczyna się od nowa. Znowu korowód aut zmierza do Dalea-Mare, gdzie czeka Młoda. Tu także czeka suto zastawiony stół: zupa (ciorba), mięso z rusztu no i potrawa numer jeden, czyli sarmale z mamałygą (kasza kukurydziana). Potem kawa, ciasto, na przemian z winem i palinką. – No bo jak to…? Ze mną nie wypijesz? – pyta szczupła kuzynka Młodego. I sięga po szklaną butelkę po soku owocowym. Trzeba zachować honor rodziny i całego narodu polskiego, więc przyjmuję wyzwanie. Kiedy palący płyn spływa do żołądka, uświadamiam sobie źródłosłów nazwy tego trunku.

Mulţumesc foarte molt

Biesiada w ogrodzie przeciąga się do późnego popołudnia. Zdążymy jeszcze dostrzec mnóstwo podobieństw i różnic w naszych kulturach: rumuńskiej i polskiej. Kilkakrotnie wysłuchujemy porad co należy w Rumuni zwiedzić, więc jeszcze nieraz zmienimy nasze plany podróży. Bardzo długo żegnamy się ze wszystkimi i dziękujemy za wszelkie dobroci. Bariery językowe kruszy krążący w żyłach alkohol, wiec na koniec odkrywam w sobie zdolności językowe i ku uciesze gospodarzy dukam kilka słów w ich ojczystym języku. Mulţumesc foarte molt – dziękuję bardzo za wszystko. Tyle wystarczy. Bo resztę wypowiedzi, tę najważniejszą, wyrażamy bezdźwięcznie, niewerbalnie, szczerze i spontanicznie. Stygnąc w uściskach i machając na „do widzenia”.