Podróżując po Gruzji spotkało mnie wiele sytuacji, które znacząco wpłynęły na moje wyobrażenie tego kraju. Inna kultura i inna sytuacja geopolityczna na pewno znacząco się do tego przyczyniły. Ciekawsze spostrzeżenia postanowiłem zapisać. Być może zachęci Cię to do podróży w te rejony świata.

Już na samym początku łatwo było zobaczyć, że ludzie w Gruzji są bardzo życzliwi, pomocni i uczciwi. Spotkałem się z tym w wielu miejscach. Już na samym lotnisku kompan podróży w pośpiechu zostawił kartę w bankomacie. Na parkingu w ciemnościach w drodze do taksówki podchodzi nagle nieznajoma osoba i wręcza nam zgubę. Było to tuż przed opuszczeniem terenu lotniska. Mogliśmy wtedy mówić o wielki szczęściu. Wielokrotnie będę nawiązywał tylko do Swaneti, ponieważ większość czasu w Gruzji właśnie tam spędziłem.

Górna Swanetia jest regionem unikatowym na skalę światową. Teren jest oddzielony od świata dwoma pasmami gór – Kaukaz i Swanetia. Dlatego właśnie ten region przez wiele wieków rozwijał swoją odrębną kulturę. Chrystianizacja nastąpiła tutaj dużo wcześniej niż odnotowano początki państwowości polskiej. Wszelkie informacje z tamtych czasów możemy wyszukać w zapiskach greckich i rzymskich kronikarzy. Tak długa historia i naturalne bariery pozwoliły wykształcić unikatową kulturę na skalę światową. Na całym terenie pełno jest starych obiektów sakralnych. Nie trudno podczas wędrówek po górach napotkać osamotnioną cerkiew na wzgórzu. W środku natomiast pełno ikon ze Świętym Jerzym, patronem Gruzji. Zabawa w „Znajdź jak najwięcej podobizn świętego” sama przychodzi go głowy.

Święty Jerzy z włócznią (fot. Grześ Jaworski).

Najlepszym środkiem transportu w Gruzji jest, jak wcześniej już wspominałem, marszrutka. Po kilku przesiadkach można się dostać praktycznie w każde miejsce, a same busy kursują regularnie i dość często. Nie wiem, czy jest jakiś rozkład, zwłaszcza w małych miejscowościach, ale nigdy nie czekałem dłużej jak 15 minut. Wartko podkreślić, że taka przejażdżka jest przygodą samą w sobie. Prawie zawsze jest komplet pasażerów i można poczuć się upakowanym jak sardynki w puszce. Klimatyzacji jest brak a słońce w porze letniej jest nie do wytrzymania. W podróży z Tskaltubo do Kumistavi na własne oczy zobaczyłem, że kierowca zna wszystkich pasażerów. Trasa marszrutki prowadziła od domu do domu. Ludzie wracali o tej porze z pracy i kierowca wiedział bez pytania, przy którym domostwie się zatrzymać. Ku mojemu zdziwieniu na chwilę też przystanęliśmy przy ostatnim sklepie spożywczym na trasie, gdzie wszyscy pasażerowie zakupili jeszcze ciepły chleb z piekarni. Jeżeli był to już taki zwyczaj podróżujących, nam też nie pozostało nic innego, jak również zakupić bochenek pachnącego chleba w chrupiącej skórce.

Świeży chleb i suszona kiełbasa domowej produkcji ze Śląska na kolację.

Tu i ówdzie można znaleźć małe, wielobranżowe sklepiki, w których można kupić więcej niż wszystko. Być może to sprawa nieumyślnego chwytu marketingowego lub przemiłej obsługi sprawiła, że szczególnie utkwił mi w pamięci sklep u Tanii (rus. Таня). Mięści się w małym pomieszczeniu, gdzie miejsca jest najwyżej dla pięciu osób. Warto jednak podkreślić, że w godzinch popołudniowych jest tam znacznie więcej klientów. Obowiązuje tutaj ta sama zasada upakowania ludzi jak i towaru co w marszrutkach. Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że asortyment jest ubogi, ale to tylko pozory. Większość towaru znajduje się pod ladą lub w drugim rzędzie na półkach. Nie znajdziesz tutaj sterylnie upakowanego jedzenia, którego mam już po wyżej uszu. Większość kupuje się na wagę. Za kasę fiskalną robi liczydło takie samo, którego używała moja ciotka księgowa. Jestem przekonany, że ekspedientka szybciej podliczała aniżeli w marketach z czytnikiem kodów kreskowych.

Podróżując po Gruzji nie musimy się obawiać o dach nad głową na wyrost. Praktycznie każde gospodarstwo na prowincji może być naszą gościną lub równy kawałek ziemi  miejscem na namiot. Osobiście polecam właśnie postarać się o nocleg w prywatnych domostwach. Gościnność jest czymś, co mnie niezmiernie urzekło. Gospodarze wielokrotnie mnie przekonywali, że wszystko co u nich jest też i dla mnie. Kiedyś dopytując się z niedowierzaniem po raz wtóry z lekkim uśmiechem na twarzy usłyszałem odpowiedź: „My nie Rosjanie, my Gruzini”.

Pomimo ciągłych wpływów rosyjskich, które są źle postrzegane przez społeczeństwo, łatwo zobaczyć, że kultura jest całkowicie odmienna. Wyobrażenie o Gruzji jako jednym z krajów byłego Bloku Wschodniego nawet w najmniejszym stopniu nie pokazuje złożonej kultury tego kraju. Na każdym kroku widać, że kraj na Zakaukaziu chce się odciąć o wpływów północnego sąsiada. Nie jest to jednak proste, ponieważ Rosja prowadzi agresywną politykę ekspansywną w tym regionie. Dobrym przykładem jest zajęcie Abchazji oraz Południowej Osetii pod pretekstem wsparcia ruchów wyzwoleńczych.

Abstrahując od sytuacji politycznej na Zakaukaziu, która jest ciężkim tematem na blog o podróżach małych i dużych, na zakończenie warto wspomnieć o rewelacyjnej kuchni gruzińskiej. Ceny w Gruzji zaczynają być porównywalne z europejskimi, dlatego, jeżeli jest tylko taka możliwość, produkty spożywcze są wytwarzane w domach. Mówię tutaj o młodym winie, chlebie, serach i nabiale różnej maści. Być może dlatego to wszystko jakoś inaczej smakuje.

Na śniadanie zawsze znajdzie się na stole sałatka ze świeżych pomidorów, ogórków i cebuli posypana po wierzchu bez uprzedniego siekania kolendrą (gruz. ქინძი). Nie zabraknie też świeżego sera – sulguni (gruz. სულგუნი), ciepłego prosto ze swańskiego pieca placka z serem – chaczapuri (gruz. ხაჭაპური), chleba – tonis puri (gruz. თონის პური) oraz mojego ulubionego matsoni (gruz. მაწონი) – gruzińskiego zsiadłego mleka.

Skromne śniadanie.

Zawsze na stole podczas głównego posiłku znajdzie się oberżyna – badridżani (gruz. ბადრიჯანი). Czasem bakłażan też może być na zimno z warzywami – adżapsandali i dużą ilością kolendry. Kolendra jest praktycznie wszędzie i we wszystkich postaciach. Mnie było dane skosztować aromatycznej baraniny – chanakhi, która była niemiłosiernie pyszna. Do kolacji także gospodyni podała chakhohbili, który jest kurczakiem w winie z przyprawami.  Mnie szczególnie smakował cieplutki mchadi, placek z mąki kukurydzianej. Zawsze na stole w słoiczku lub pucharku znajdzie się tkemali (gruz. ტყემალი) – sos robiony ze śliwek oraz svanuri marili (gruz. სვანური მარილი) – charakterystyczna sól z przyprawami ze Swanetii. Na koniec dla koneserów mocniejszych alkoholi jest jeszcze kieliszek cza-cza (gruz. ჭაჭა).

Kolacja dla dwóch chopa.