Co roku, pod koniec maja główne ulice Aalborg zapełniają się kolorowym kordonem uczestników karnawału. Ta kultowa impreza na północy Europy ściąga entuzjastów z całej Danii i północnych Niemiec. Postanowiliśmy dołączyć i opowiedzieć o naszych wrażeniach.
Sama impreza trwa kilka dni i składa się z występów różnych grup tanecznych oraz – głównej części – uroczystego przemarszu ulicami miasta. Na czele grupy idą profesjonalni tancerze z różnych części świata. Jak na karnawał przystało nie brakuje też roznegliżowanych dziewcząt ze szkół samby, które prezentują bajecznie kolorowe stroje złożone z piór, cekinów, skąpo okrywających ich półnagie ciała. Jest też grupa przerażających istot reprezentujących miasto Aalborg – ludzi odzianych w czarne łachmany w drewnianych maskach. Nie brakuje szczudlarzy i akrobatów, aktorów przebranych za zwierzęta, orkiestry, bębniarzy… a za tym barwnym orszakiem maszerują spragnieni zabawy mieszkańcy oraz goście, którzy przybyli na daleką północ właśnie ze względu na karnawał.
Każdego roku karnawał odbywa się pod hasłem, aby zjednoczyć uczestników i stworzyć niepowtarzalny klimat. Tym razem tematem imprezy był Ogród Seksuozoologiczny (wolne tłumaczenie z duńskiego), zatem wypadało przebrać się za coś związanego ze zwierzętami. Nie sztuka iść do sklepu i kupić gotowy strój, który i tak zawiśnie w szafie na wieki. Trzeba było zadziałać kreatywnie. A co powiecie na zebrę? Przepis jest prosty: top w pasy, trochę filcu, odrobina futerka na ogonek, opaska do umocowania uszu, igła, nici, trochę kleju, no i farbka do bodypaintingu. I tak zostałam zebrą. Łukasza strój kota był natomiast inspirowany strojami z musicalu Koty, stąd peruka i makijaż.
Trzeba dobrze się przygotować, żeby nie tylko zobaczyć, ale i poczuć dreszcz karnawału idący od szyi aż po miejsce, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę. Nie mówię tylko tutaj o należytym przebraniu, ale i odpowiednim obciążeniu, żeby regularnie i bez niepokojących przerw dawać w gaz.
Większość imprezujących na tą okazję organizuje różnego rodzaju wózki do przewozu odpowiedniej ilości alkoholu. Niejednokrotnie są to wózki z pobliskich marketów przyozdobione zależnie od pomysłowości uczestników karnawału. Łukasz przyjął inną strategię. Zabrał ze sobą tylko mały plastikowy kubeczek, który w miarę potrzeby napełniał alkoholem od innych uczestników karnawału. Plastikowy kubeczek nie ma szans się stłuc i jest bardzo poręczny. Jest tylko jeden minus, nigdy nie wiesz, co szczerze się śmiejący sąsiad leje do środka.
I tak zorganizowani w drużynę złożoną z dwóch zebr, kota, owcy, aligatora (który utrzymywał, że jest dinozaurem), dwóch piratów oraz człowieka z jabłkiem na głowie – wyruszyliśmy ulicami Aalborg by dołączyć do tłumu rozbawionych uczestników karnawału.
Zawsze obserwowaliśmy karnawał z drugiej strony barierki, z aparatem fotograficznym, bezpiecznie daleko od rozkrzyczanych Duńczyków. Tym razem było inaczej, bo daliśmy się porwać tej rozentuzjazmowanej masie kolorowych ludzi. Alkohol lał się strumieniami, asfalt wręcz lepił się od rozlanych trunków. Muzyka płynąca z głośników zamontowanych na ruchomych platformach wybijała rytm. Można tu przez chwilę zapomnieć o obowiązkach, pracy i wszelkich kłopotach, dać się ponieść kolorowemu tłumowi, który jednoczy pokolenia oraz ludzi z różnych zakątków Europy.