Każdy kto się wybiera na Nową Zelandię, na pewno nie przeoczy w podczas planowania podróży Arthur’s Pass. Jest to mała wioska po środku Alp Południowych leżąca w przesmyku o tej samej nazwie, ale przede wszystkim jeden z piękniejszych parków narodowych tego kraju. Parku, gdzie dzika natura i nagie łańcuchy górskie łączą się z posępnym niebem na drugim końcu świata, gdzie również krucha skała i nieokiełznana przyroda przyczyniły się do wypadków i śmierci wielu ludzi gór. O tym właśnie miejscu, chciałbym Wam opowiedzieć.
Droga do samego serca gór wije się między pagórkami, przecina małe kamieniste strumyki, czasem zanurza się w gęstych chmurach i zawraca w najmniej spodziewanych momentach. Samotnie przemierzające niebo jastrzębie czekają na najmniejszy ruch małych stworzonek chowających się w zaroślach lub szukają łatwego łupu na suchym asfalcie w postaci padliny nieostrożnych oposów. Z czasem droga staje się bardziej stroma, a pagórki przeobrażają się w otulone lodowcami szczyty z ostrymi graniami. To znak, że jesteśmy na miejscu.
Wszędzie, gdzie się nie spojrzy, dzika przyroda. Natura nietknięta przez człowieka. Liczba szlaków turystycznych jest bardzo ograniczona i każdy kto nie posiada pewnego doświadczenia w górołażeniu zapewne nie będzie miał wiele tutaj do zrobienia. Może najwyżej jedno zdjęcie przy Devils Punchbowl Falls i dalej w drogę swoim campervanem. Większość szlaków turystycznych rozpoczyna się w Arthur’s Pass Vilige i prowadzi tylko do granicy lasu, dalej trzeba liczyć na wyczucie i własną orientację w terenie.
To właśnie jest najpiękniejsze. Zabierasz ze sobą co najpotrzebniejsze i idziesz, gdzie teren pozwala. Przemierzasz wyschnięte koryta rzek lub trawiaste równiny, wędrujesz wąskimi nie raz też i grząskimi ścieżkami wilgotnych lasów, a czasem wychodzisz z lasu żeby schłodzić spieczone stopy w lodowatym górskim strumieniu i uzupełnić płyny. Cytując napotkaną w Betlejemce, tatrzańskim schronisku parę „najgorsze co można zrobić, to się odwodnić”. Rozkładasz namiot, gdzie zastanie Cię zmrok, gotujesz fasolę i regenerujesz siły na kolejny pełen wyzwań i niespodzianek dzień.
Powyżej granicy lasu wszystko dookoła się zmienia. Wszelkie troski szarego dnia pozostają gdzieś w dole, skąd szum cywilizacji już nie dociera. Skała w Arthur’s Pass jest zupełnie inna niż znana nam z Tatr, czy innych gór Europy. Ta część Alp Południowych jest stosunkowo młoda i zbudowana jest z szarogłazu (ang. greywacke), odmiany piaskowca. Skały te szybko się wypiętrzyły w procesach górotwórczych i jeszcze szybciej erodowały. Dlatego właśnie skała jest krucha i znacznie utrudnia wspinaczkę oraz działanie w terenie.
Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że nie warto zabierać na górołażenie w Arthur’s Pass swoich najlepszych butów. Sam kupiłem na tą okazję rzekomo najlepsze buty w popularnym na Nowej Zelandii sklepie outdoorowym Kathmandu. Po czternastu dniach ciągłego chodzenia wyglądały jak postrzępiona szmata. Wszystko pewnie przez te małe, ostre kamyki (ang. scree), których jest pełno wszędzie. Najbardziej popularnym zejściem z grani do doliny jest właśnie zjazd żlebem na sypkich kamieniach, tak samo sprawa się ma z podejściami. Do tego jeszcze przeprawy przed strumienie oraz mokradła i but nadaje się do wyrzucenia.
Wędrując po górach, dolinach, wzdłuż potoków w Arthur’s Pass co i raz napotykamy różne elementy typowej rzeźby lodowcowej. Poza tym nie trudno jest napotkać łatwo dostępne górskie lodowce, których jest pełno już na wysokości już 2ooo metrów. Dla amatorów wędrówki i wspinaczki lodowcowej jest to nie lada gratka, ponieważ do najbliższego lodowca można się dostać już po kilku godzinach chodzenia. Z drugiej strony wybierając się w wyższe partie gór nawet i latem trzeba mieć ze sobą sprzęt do turystyki zimowej.
Mieszkając przez trzy miesiące w Christchurch spotkałem wielu turystów, których harmonogram był napięty jak atmosfera między mną i Patrycją, kiedy okazuje się, że w sobotę rano śniadanie samo do łóżka się nie przyniesie. Rzeczą niemożliwą jest poczuć wszystkie odwiedzone miejsca, kiedy planuje się zwiedzić całe dwie wyspy w dwa tygodnie. Ja nawet nie zamierzałem podjąć się tego będąc tam przez kilka miesięcy. W każdym napotkanym miejscu spędzaliśmy kilka dłuższych chwil, żeby nie tylko zobaczyć, zrobić kilka zdjęć i odhaczyć na liście, ale poczuć i zapamiętać, żeby zostawić cząstkę siebie oraz zabrać coś z tamtych miejsc ze sobą.
4 Responses
n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby
Z tymi meszkami to przesadzasz. Nie pamiętam, żeby tak bardzo się naprzykrzały. Natomiast oposy mogą być bardzo upierdliwe. Wycieczka na Nową Zelandię jest dość kosztowna, dlatego więcej spotkamy tam Niemek niż Polek. Leje to chyba w Milford Sound, bo w innych miejscach może być długo lampa. Na Nowej Zelandii nie je się czereśni tylko baraninę 🙂
sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:
konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam po glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, madchen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….
Ale przygoda! Pamiętam, że sprzedałem samochód na dwa tygodnie przed wyjazdem z Nowej Zelandii, ale ja tam byłem cztery miesiące i mogłem sobie pozwolić na takie planowanie. Nie było problemu, żeby sprzedać samochód na trademe. Natomiast kupiłem go od Szwajcara, który właśnie opuszczał kraj. Jeszcze mi dorzucił namiot i mapę. Lepiej pewnie znaleźć kogoś online jeszcze przed przyjazdem.