Chodź, zabierzemy Cię w góry – wybór blogerów

Zapytałam więc ostatnio grupkę polskich blogerów podróżniczych, którzy lubią aktywny wypoczynek na łonie natury, o ich ulubione góry, pasma, wzniesienia i pagórki w Europie i na świecie. Ogólnie w dechę ludzie, a o górach można z nimi dyskutować aż po blady świt w wirtualnej rzeczywistości lub przy filiżance organicznej herbaty z dodatkiem kardamonu. Opisane miejsca potrafią się bardzo od siebie różnić, ale czyż nie ma piękna w tej różnorodności? Ich opowieści zebrałam w tym poście. Zerknijcie i sami ocieńcie, które miejsce najbardziej przypadło Wam do gustu.

Kartka z Podróży

A może Wy też byliście na ciekawych szczytach, o których nie wspomniałem? Podzielcie się swoimi górskimi przygodami w komentarzach pod spodem!

Ola opowie o Korabie w Albanii

Maja e Korabit to drugi po Mont Blanc szczyt, będący najwyższym punktem dla dwóch krajów jednocześnie, w tym przypadku dla Albanii oraz Macedonii. My mieliśmy okazję zdobywać go od albańskiej strony, a dokładniej startowaliśmy ze wsi Radomire. Z miejscowości tej wychodzą dwa warianty tras, dzięki którym można zrobić pętlę, czyli wejść z jednej strony góry, a następnie zejść z drugiej strony. Problem jest tylko jeden – szlak został wyznaczony wzdłuż istniejących na tamten czas ścieżek pasterskich. Co roku jednak przebiegają one nieco inaczej, w efekcie my szliśmy elegancką dróżką, a oznaczenia szlaku meandrowały po pokrzywach i innych chaszczach.

Sam trekking na Maja e Korabit nie jest bardzo wymagający. Jedynymi kwestiami, które należy wziąć pod uwagę to: dystans (pętla ma ok. 20 km), brak cienia (cały czas idzie się odkrytym terenem, co latem może być problematyczne, dlatego warto mieć nakrycie głowy oraz krem z filtrem), wodę (masyw Korabu ma sporo źródeł wody, jednak większość z nich jest zanieczyszczona przez zwierzęce odchody). Dlaczego warto zdobyć Koraba? Bo z jego szczytu po horyzont widać jedynie góry, niezmąconą niczym przyrodę, a jak się nam poszczęści, to przez cały trekking nie spotkamy żadnych, innych turystów, a jedynie stada owiec, krów, koni oraz pilnujących ich pasterzy i psów (dość groźnych, więc warto na nie uważać).

Albania-Korab-01

Monika wie coś o górach w Serbii

Góry Dynarskie w Serbii są przepiękne i naprawdę niedocenione – nie widzi się tam wielu zagranicznych turystów (może to i lepiej?). Wybraliśmy się tam na 2-dniową wycieczkę poza sezonem, w marcu, o było strzałem w dziesiątkę! Na szlaku spotkaliśmy tylko jedną parę, słychać było tylko wiatr i liście drzew.

Park Narodowy Tara, znajdujący się w Górach Dynarskich to istna perełka dla tych co kochają naturę – widoki są przepiękne, jedzenie pyszne i świeże, no i rakija pędzona w gospodarstwach! Odwiedzenie rodziny, która robi domową rakiję to obowiązkowy punkt wycieczki.

Serbia-Tara-03

Kasia zawędrowała aż do Bergen

Urliken to najwyższy szczyt pasma De syv fjell w Bergen. Ma zaledwie 643 m n.p.m i wydawać by się mogło, że przejście ze szczytu Urliken na górę Fløyen (399 m n.p.m) to prosta sprawa. Nic bardziej mylnego! Ten odcinek jest bardzo skalisty i stromy, kolejnym utrudnieniem jest mała ilość oznakowań. W oddali nie widać miejsc do wspinania, a gdy już podejdziesz przed ogromną formę skalną okazuje się, że trzeba się na nią wdrapać. Trasa zajmie ok. 5 godzin marszu w różnych warunkach. Mimo jej różnorodności, warto podjąć się tego trekkingu dla pięknych widoków.

Norwegia-Urliken-01

Marta, co to jest ten Pikuj?

Większość z nas zapewne sądzi, że najwyższym szczytem Bieszczad jest Tarnica. To prawda, jeśli mówimy o polskich Bieszczadach, jednak najwyższy szczyt całego pasma to właśnie Pikuj, znajdujący się już po ukraińskiej stronie.

Po kilkugodzinnej jeździe przez ukraińskie bezdroża docieramy do miejscowości Husne, skąd po około trzech godzinach przyjemnego marszu przez bukowy las i bezkresne połoniny wychodzimy na „przyozdobiony” obeliskiem szczyt. Po drodze nie spotykamy nawet jednego człowieka! Dopiero na szczycie pojawia się ich zdecydowanie zbyt wielu. (-; Widoki zapierają dech w piersiach! Wyobraźcie sobie widok z Połoniny Caryńskiej i pomnóżcie go przez dziesięć – właśnie tak jest na Pikuju. Schodzimy miejscami dość stromym szlakiem do Bilasovic, w dolnej części szlaku mijając pola upstrzone stogami siana, tak rzadkimi już w polskich górach.

Choć to tylko 20 km w linii prostej od granicy, to mam wrażenie, że przenieśliśmy się w inny świat, inny czas. Cisza, spokój i wszechobecne góry. Jeśli szukasz miejsca, do rozpoczęcia przygody z ukraińskimi górami – Pikuj jest zdecydowanie dla Ciebie!

Ukraina-Pikuj-01

Kuba jak zawsze z rozmachem – Dzierżyńska Góra

Гара Дзяржынская (hara Dziarżynskaja) lub inaczej Góra Dzierżyńska to najwyższy punkt na Białorusi wysoki na 345 m n.p.m. W jej przypadku ciężko mówić o tym, że jest to góra, ponieważ Białoruś jest krajem całkowicie nizinnym. Znajduje się ona 30 km na południowy wschód od Mińska na Wysoczyźnie Mińskiej.

„Góra” jest ciekawym punktem na mapie do zobaczenia na Białorusi. Choć położona w pobliżu drogi, to jednak okolice są dość odludne i bez dobrej mapy można błądzić pośród białoruskich lasów i pól. Góra Dzierżyńska zdecydowanie nie spowoduje u nikogo bólu nóg, ani kontuzji kolan, ale na pewno może być świetnym przerywnikiem od zwiedzania głośnego Mińska – tak właśnie się to stało w moim przypadku. Usypany na samym wierzchołku niewielki kopiec prześmiewa troszkę nizinność kraju, betonowy płot wokół oraz pobliski opuszczony PGR przypominają jeszcze czasy sowieckie.

Wycieczka na Górę Dzierżyńskiego może być ciekawa nie tylko dla wytwornych górołazów, ale także dla fanów historii.

Bialorus-Gora-Dzierzynskiego-01

Natalia zmaga się z wulkanami w Indonezji

Naszą wspinaczkę na Gunung Merapi (czyli Górę Ognia), najbardziej aktywny wulkan w Indonezji, rozpoczęliśmy o godzinie pierwszej w nocy w towarzystwie mżawki i zimnego wiatru. Pierwsza, zalesiona część trasy była wymagająca, nie nazwałabym jej jednak ciężką. Zresztą skupieni na niewielkich oświetlonych skrawkach podłoża, nie myśleliśmy za wiele, tylko parliśmy przed siebie. Do pozbawionego drzew Pasar Bubrah (kawałek płaskiego terenu na wysokości 2700 metrów) dotarliśmy przed godziną czwartą. Nieco zmarznięci, zjedliśmy składające się z drożdżówek śniadanie, po czym wyruszaliśmy na spotkanie ze szczytem.

Nierówna, kamienista ścieżka szybko zamieniła się w koszmar. Bardzo stroma, pokryta popiołem trasa każdy mój krok podciągała do rangi życiowego osiągnięcia. Trudno mówić zresztą o krokach, gdy człowiek się czołga. Pół metra do góry, jeden w dół… Miałki popiół był uciążliwy, a „skały” z popiołu zdradzieckie – rozpadały się w najmniej oczekiwanych momentach, co nie tylko było frustrujące, ale też bardzo niebezpieczne (szczególnie dla osób idących z tyłu). I w takich właśnie okolicznościach przywitaliśmy wschód słońca… Widoki były przepiękne i wynagrodziły mi wszelkie niedogodności. Ocean chmur, które sunęły powoli pod pomarańczowym niebem (i pode mną!), przybierając fantastyczne kształty, przeniósł mnie w inny, baśniowy świat.

Nadejście świtu miało niestety jeden minus – w końcu mogłam zobaczyć to, co mnie otacza, w konsekwencji czego przykleiłam się do pobliskiego kamienia z zamiarem zostania w tym miejscu już na zawsze. Jak się później okazało, z Pasar Bubrah na szczyt prowadzą dwa szlaki, a my – jak zawsze bez przewodnika – przypadkiem wybraliśmy trudniejszą, zachodnią trasę.

Indonezja-Merapi-01

Karolina i Bartek zamiast wspinać się, podziwiają jeziora

Wulkan Azufral w Kolumbii to ani największy, ani najtrudniejszy, ani nawet najpiękniejszy szczyt, jaki zdobyliśmy. Był jednak dla nas wyjątkowy. Ale po kolei. Wulkan Azufral nie jest trudną technicznie górą, ale z racji wysokości (dochodzimy tu do 4.070 metrów n.p.m.) pamiętać należy o możliwości wystąpienia sorochi – choroby wysokościowej. Skarbem Wulkanu Azufram jest Laguna Verde – Zielone Jezioro skryte w jego kraterze. Dla tego jeziora właśnie (są jeszcze mniejsze czarne i błękitne) głównie warto wchodzić, gdyż widok jest naprawdę rewelacyjny. Zapiera dech w piersiach? Jasne, jeśli nie jezioro, to problemy z oddychaniem na takiej wysokości. Jedno z dwóch na pewno. (-;

Trekking należy zaczynać wcześnie (najpóźniej o 7-8 rano), gdyż w porach popołudniowych jezioro, jak i cały krater wulkanu często skryty jest już w chmurach. W zależności od punktu startowego i naszego przygotowania fizycznego trekking powinien zająć od 3 do 8 godzin.

Dlaczego Azufral był dla nas wyjątkowy? To właśnie tu po raz pierwszy w życiu przekroczyliśmy granicę 4.000 m n.p.m. Ten poziom wysokości w Ameryce przekraczaliśmy później jeszcze dwa razy, dochodząc do 5.200 metrów, ale ta pierwsza zawsze pozostanie wyjątkowa. Bo to tu właśnie zaczęliśmy swoje trekkingi po Ameryce Południowej, a Andy, to jedne z najpiękniejszych gór na świecie i zdecydowany skarb tego kontynentu.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dorota omija tłumy szerokim łukiem w Yosemite

Sentinel Dome to szczyt zlokalizowany w parku narodowym Yosemite, którego tak naprawdę wcale nie zamierzałam zdobywać. Decyzja zapadła bardzo spontanicznie. Podczas pobytu w Yosemite chciałam obejrzeć zachód słońca z jednego z imponujących punktów widokowych parku. Wybór padł na słynny Glacier Point, z którego rozciąga się oszałamiający widok na dolinę Yosemite. Wyruszyliśmy około godziny 15 na szlak, w największym kalifornijskim niemal czterdziestostopniowym upale.

8 kilometrów, 975 m przewyższenia i hektolitry potu później, dotarliśmy na Glacier Point. A tam… tłum turystów w japonkach z selfie stickami. Okazało się, że jeśli objechać kilkadziesiąt kilometrów wokół doliny, na Glacier Point da się wjechać samochodem… Co teraz z naszym planem obejrzenia zachodu słońca w samotności i spożycia wina w pocie czoła wyniesionego tak wysoko?

Trzeba było uciekać. Uciekliśmy – na oddalone o kolejne prawie 2 i pół kilometra i 250 m przewyższenia Sentinel Dome. Muszę przyznać, że ledwo doszłam na szczyt. Długi i intensywny szlak w takiej temperaturze, do której jeszcze nie byłam przyzwyczajona dały mi się we znaki. Jednak na szczycie Sentinel Dome nie było nikogo. Tylko nasza czwórka, jedzenie, wino. I ten zapierający dech w piersiach widok. Było warto! (-:

USA-Sentinel-Dome-01

Marta wozi się powyżej 5k

Chacaltaya w języku ajmara oznacza „zimną drogę”. Nazwa nawiązuje do lodowca pokrywającego górę, na powierzchni którego w roku 1939 wytyczono trasę narciarską i uruchomiono wyciąg. Znajdująca się na wysokości 5350 m n.p.m. górna stacja, czyniła z tego miejsca, najwyżej na świecie położony ośrodek narciarski. Niestety, naukowcy dawali mu tylko kilka lat egzystencji, ponieważ andyjski lodowiec stopniał w 2009 roku.

Choć na szusowanie po lodowcu, nie ma już szans, nadal można wejść na szczyt, mierzącej 5421 metrów n.p.m. góry. I wcale nie należy to do rzeczy trudnych. Wstępną aklimatyzację przed wyprawą zapewnia już sam pobyt w La Paz – położonym na około 4 tysiącach metrów wysokości.

Z boliwijskiej metropolii kopcące i rzężące busiki agencji turystycznych, wywożą zainteresowanych trekkingiem na wysokość 5200, na której ulokowany jest parking przed bazą-schroniskiem Chacaltaya. Niewiele ponad 200 metrów łatwego technicznie podejścia, dzieli to miejsce od szczytu. A tam, dech w piersiach zapiera nie tylko wysokość, ale przede wszystkim fantastyczne górskie panoramy z ośnieżonymi sześciotysięcznikami, rudawymi skałami oraz kolorowymi lagunami.

Boliwia-Chacaltaya-01

Kasia pokaże, że wschody słońca nie są cliché

Teide to najwyższy szczyt na Wyspach Kanaryjskich – znajduje się na Teneryfie, ale przy dobrej pogodzie widać go ze wszystkich wysp archipelagu. Wyrastający na prawie cztery tysiące metrów wulkan to pierwsze, co widzą pasażerowie z okien samolotu podchodzącego do lądowania. Niejeden zapewne marzy wtedy, żeby tę potężną górę zdobyć. Żeby wejść na Teide nie są potrzebne żadne specjalne umiejętności ani sprzęt – wystarczy dobra kondycja i buty trekkingowe. Dobry krem do opalania i dużo samozaparcia. Pod sam szczyt można wjechać kolejką i ostatnie 200 m przewyższenia pokonać pieszo, ale wtedy potrzebne jest specjalne pozwolenie wydawane na konkretny dzień i godzinę. Zdecydowanie fajniejsza opcja to podejście szlakiem do schroniska Altavista ( 4 h), nocleg i poranne wyjście na wschód słońca – 1,5 h ( nie jest wtedy potrzebne pozwolenie). Szlak przypomina tatrzańską ceprostradę, ale wędrujemy przez księżycowy, wulkaniczny krajobraz, słońce pali niemiłosiernie, często wieją silne wiatry, a i wysokość może dać się we znaki.

Kiedy pierwszy raz, 5 lat temu zobaczyłam Teide, coś mnie ścisnęło za gardło. Zakochałam się w tej górze. Kilka lat minęło, zanim udało mi się ją zdobyć. Większym wyzwaniem niż wejście na 3700 m było dla mnie spanie z gromadą obcych ludzi w jednym pokoju w schronisku. Wzięłam ze sobą puchówkę, zimowe spodnie, najcieplejsze rękawiczki. Nie żałowałam – nad ranem temperatura odczuwalna wynosiła ok. -12 °C, po nieprzespanej nocy walczyłam z własną słabością i porywistym, lodowatym wiatrem. Samotnej wędrówki przez wulkaniczny Mordor w kompletnej ciemności nie zapomnę nigdy. Uśpione miasta na wybrzeżu, malutki księżyc, zimne gwiaździste niebo, wreszcie czerwona łuna świtu… Jeszcze tam wrócę!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Agnieszka wybrała się do teatru świateł

Amfiteatr to jedna z najfotogeniczniejszych gór w RPA, często pojawiająca się na pocztówkach – zasnuta mgłą albo pośród białych obłoków.  Z wyglądu trochę przypomina Górę Stołową, ale nie sposób je pomylić – Amfiteatr nie wygląda tak płasko jak Góra Stołowa i jest bardziej rozległy.  Mieści się w południowo-wschodniej części RPA, około 350 km od Johannesburga, tuż przy granicy z Lesotho.

Siedmiogodzinną trasę rozpoczęliśmy wysoko, na wysokości 2500 m n.p.m., przy parkingu Sentinel. Wybrać można jedną z dwóch dróg – dłuższą przez żleb, albo nieco krótszą drabinkami. My poszliśmy żlebem, aby na wierzchołek dotrzeć trochę później, po południu, gdy słońce będzie się chyliło ku zachodowi. Drabinki, którymi zejście (jeśli się nie ma lęku wysokości) jest dość sprawne i szybkie, zostawiliśmy sobie na powrót.

Tym co odróżnia Amfiteatr od innych gór jest to, że jest płaskowyżem. Po dającym niezły wycisk trekkingu wspięliśmy się na rozłożysty grzbiet góry. Kilkaset metrów spaceru po wielkiej łące wzdłuż strumienia i byliśmy na skraju potężnego, ponad tysiącmetrowego urwiska, tuż obok wodospadu Tugela (drugi co do wysokości na świecie, po Angel Falls w Wenezueli). Wody w nim było niewiele, niewielka struga rozbryzgiwała się na skałach tworząc obłoki pary. Do leżącego 948 m niżej dna wodospadu niewiele jej docierało.

Widok leżących poniżej stóp obłoków w złotawej poświacie zachodzącego słońca zaparł nam dech w piersiach, miałam ochotę wzbić się w powietrze i pofrunąć!

RPA-Amfiteatr-01

Z Agnieszką idziemy do kolebki cywilizacji

Ośnieżone, skaliste szczyty, krystalicznie czyste, niebieskie jeziora i soczyście zielone, ukwiecone łąki – tak, to krajobraz gór alpejskich, ale uwaga: jesteśmy w Turcji! A konkretnie w północno-wschodniej części kraju, w Górach Pontyjskich. Ich najwyższy szczyt w paśmie Kaçkar Dağları i zarazem najwyższy niewulkaniczny szczyt Turcji to Kaçkar Dağı i ma 3.937 m n.p.m.

Dotarliśmy tutaj w lipcu 2014 przez Gruzję, a sama wyprawa miała nam zająć 3 dni. Pierwszego dnia spokojnym krokiem przez pastwiska dotarliśmy z Yaylalar do jedynej bazy namiotowej: Dilberdüzu (2.900 m). Prowadzą ją agencje turystyczne, ale turysta indywidualny – jak my – może się rozbić z własnym namiotem za darmo. Drugiego dnia rozpoczęliśmy wejście na szczyt o 6:00 i przez cały dzień innych ludzi napotkaliśmy jedynie niedaleko jeziora polodowcowego Deniz Gölü (3.375 m ).

Pod względem technicznym największe trudności to: brak oznakowania szlaków (dobra mapa to konieczność!), podmakająca strumykiem półka skalna, na którą należy się wspiąć w ¾ drogi oraz bardzo zmienna pogoda. Tutaj prawie zawsze można spodziewać się popołudniu deszczu lub burzy przychodzącej od Morza Czarnego, a prawdopodobieństwo mgieł na szczycie jest równie wysokie.

Nic jednak nie mogło się równać z satysfakcją, gdy mogliśmy stanąć obok powiewającej tam tureckiej flagi, spojrzeć z góry na te wszystkie miejsca, w których chciało się zawrócić i dokonać wpisu w przechowywanej w metalowej skrytce księdze wejść.

Turcja-Kaczkar-02

Szymon pokaże, że wszystkie drogi prowadzą do Rosji

Kiedy jechaliśmy do Rosji, zauważyłem, że w miarę niedaleko naszej trasy jest Suur Munamagi – najwyższy punkt Estonii. W Rosji nie było za bardzo widoków na zdobycie jakiegoś, nawet najmniejszego, szczytu (ta część, gdzie byliśmy, jest dość płaska), więc w drodze do największego kraju świata postanowiliśmy kierować się przez Estonię, a dokładniej – tak, żeby wejść na jej najwyższy punkt. Wysokość nikczemna (318 m.n.p.m.), ale jednak Suur Munamagi to najwyższe wzniesienie Estonii – ba, wszystkich republik nadbałtyckich.

Samo wchodzenie to było 15 minut spaceru od drogi „pochylnio-schodami”. Był już wieczór, 19.50 – na „szczyt” doszliśmy o 20.05… a wieża widokowa, która jest na nim i z której można oglądać panoramę na okolicę (bo wierzchołek wzgórza jest porośnięty dość gęstym lasem i nie widać niczego) jest czynna tylko do 20.00. No trudno – ale tak czy inaczej, najwyższa „góra” Estonii zdobyta.

Estonia-Suur-Munamagi-01

Łomatko, a gdzie Joasię tym razem poniosło!

Babia Góra to nie jest kolejny szczyt, który tak po prostu można sobie zaliczyć, bo jest górą trudną. Nazwa Babia Góra obejmuje cały masyw górski, a jego najwyższym szczytem jest Diablak. Potocznie większość z nas mówiąc, że idzie na Babią to faktycznie ma zamiar zdobyć Diablak. Przy dobrej pogodzie będzie można zobaczyć z niego wszystkie bliższe i dalsze wzniesienia dookoła z Tatrami i Beskidami na czele. Na szczycie Diablaka znajduje się m.in kamienny murek, który chroni turystów przed wiatrem i jest doskonałym miejscem na odpoczynek. Na Diablak prowadzi kilka szlaków zarówno od strony polskiej, jak i od słowackiej i każdy z nich dla dziecka jest wyzwaniem (nie mówię, że dla dorosłego to pikuś, bo wcale tak nie jest).

Ponieważ lubimy wyzwania i miewamy dość nietypowe pomysły na aktywny wypoczynek z dziećmi to wyprawa na Babią Górę była tylko kwestią czasu. I tak oto pewnego jesiennego ranka wraz z 4,5 letnim przedszkolakiem, 1,5 rocznym szkrabem i obstawą dziadków wyruszyliśmy na szlak z Przełęczy Krowiarki. Wycieczka zajęła nam zdecydowanie więcej czasu niż informują znaki, co w przypadku wędrówek z dziećmi jest zupełnie normalne, przy czym nasz Michał całą drogą przeszedł sam o własnych siłach. Wojtek „wędrował” w nosidle, co w jego wieku jest zupełnie normalne. Ale najważniejsze było to, że doszliśmy na szczyt (wędrując Percią Akademików) i zeszliśmy przed ulewą, która tego popołudnia nieoczekiwanie przeszła nad Zawoją. Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się zdobyć jej szczyt ponownie, ale tym razem o wschodzie słońca i oczywiście z dziećmi.

Polska-Babia-Gora-01

Paulina podziwia oceany

Wygasły wulkan Barú, najwyższy szczyt Panamy z pewnością zaliczyć można do głównych atrakcji tego kraju. A dla miłośników górskich wędrówek to wręcz punkt obowiązkowy. To bowiem jedno z nielicznych miejsc Ameryki Środkowej, skąd przy dobrej widoczności możemy podziwiać dwa akweny – Morze Karaibskie i Ocean Spokojny.

Mimo swojej wysokości, wulkan jest stosunkowo łatwy do zdobycia dla wprawnego piechura. Technicznie trasa nie przedstawia specjalnych trudności. To przede wszystkim dystans (13 km w jedną stronę) i przewyższenie (około 1800 metrów) czynią ją męczącą. Wytyczony szlak to w gruncie rzeczy pełna wertepów droga, która momentami pnie się bardzo delikatnie do góry, by na kolejnych kilometrach stać się naprawdę stromą. Nieco mozolną wyprawę uatrakcyjniają widoki na okoliczne lasy i wzgórza.

Gdy tylko wyłaniają się charakterystyczne anteny na szczycie, wiem już, że to ostatnia prosta. A docierając do nich nie mam wątpliwości, że było warto. Oceanu Spokojnego i Morze Karaibskiego nie jestem w stanie dostrzec, ale widoki na odległe wzgórza i miasteczka robią wrażenie. A i spektakl chmur, które pomału zaczynają zasłaniać krajobraz jest nieziemski.

Panama-Baru-01

Łukasz ma nie lada pomysł

Nie mieliśmy planów na najbliższy weekend, więc na szybko w piątkowy wieczór wymyśliliśmy, że pojedziemy w niedalekie okolice Wrocławia i postanowimy kolejny raz wejść prostym szlakiem na Ślężę. Tym razem była z nami nasza mała, 3,5 roczna Nadia.

Krok za krokiem zdobywaliśmy powolutku coraz to wyższe partie tego niewysokiego szczytu, który jest częstym celem wędrówek Dolnoślązaków. Nadia dzielnie szła niosąc w swoim plecaku drobne przekąski. Po drodze kilka razy zatrzymaliśmy się, aby przekąsić coś pysznego, aby złapać oddech, aby uzupełnić płyny. Dosyć szybko weszliśmy na szczyt, gdzie czekała na nas nagroda – pyszny, świeżo upieczony placek przez moją żonę.

Niby w tej opowieści nie ma nic ciekawego, niby to nic takiego – po prostu wejście na łatwy szczyt. Jednak właśnie podczas tej wędrówki powstał nasz pomysł. Skoro Nadii tak bardzo podobała się wycieczka, skoro tak bardzo ochoczo stukała w każde oznaczenie szlaku i skoro sama dopytywała, kiedy znów pojedziemy w góry, to dlaczego nie pójść za strzałem? Postanowiliśmy że od tego momentu pomożemy Nadii skompletować Koronę Gór Polski czyli 28 najwyższych szczytów poszczególnych pasm górskich i opisać każde z wejść na naszym blogu. W jakim celu?

Po pierwsze aby pokazać, że z małym dzieckiem także można chodzić po górach. Takie wycieczki pozwalają zaszczepić w nim miłość i szacunek do natury, chęć do przebywania na świeżym powietrzu i pięknych miejscach. Dodatkowo wpaja się od małego odpowiednie zachowania, system wartości i same najlepsze postawy, o których można poczytać w historiach pierwszych zdobywców gór wysokich.

Po drugie zdobywanie Korony Gór Polski będzie dla nas motywacją do tego, aby bywać w różnych pasmach górskich i zobaczyć miejsca, do których pewnie ciężko byłoby nam się wybrać. Kto z Was był w Górach Kamiennych, czy wchodził na Chełmiec? I jak Wam się podoba ten pomysł?

Polska-Sleza-01

Emilia korzysta z kuracji olejkami eukaliptusowymi

Góry Błękitne (Blue Mountains) to pasmo należące do Wielkich Gór Wododziałowych. Położone są w Nowej Południowej Walii, w odległości stu dwudziestu kilometrów na zachód od Sydney. Park Narodowy Gór Błękitnych rozciąga się na obszarze około 1400 km² i jest wpisany na listę dziedzictwa światowego Unesco. Cały teren porośnięty jest eukaliptusami, a parujący olejek tworzy błękitną mglę górującą nad zielenią – stąd właśnie pochodzi nazwa. W przeszłości mieszkały tu plemiona aborygeńskie Gundungurra i Darug.

O Górach Błękitnych mówi się, że są to góry w dolinie. W skrócie: żeby wspiąć się na szczyt, trzeba najpierw zejść (można też zjechać kolejką) kilkaset metrów do wąwozu. Malownicze trasy prowadzą przez busz, las tropikalny, jaskinie i wodospady. Poziom trudności szlaków jest bardzo zróżnicowany, więc zarówno rodziny z dziećmi, jak i miłośnicy kanioningu będą się tutaj dobrze czuć. Polecam zatrzymać się na tarasach widokowych. Mój ulubiony to znajdujący się nad przepaścią Pulpit Rock.

Australia-Gory-Blekitne-04

Oliwia w śpiworku czeka na wschód słońca

Kinabalu szybko znalazło się na mojej liście niesamowitych miejsc. Jako pierwszy malezyjski szczyt, ale kolejna góra Azji, z pewnością wyjątkowa. Nie jest wulkanem jak wielu sądzi, a ogromną plutoniczną bryłą wypchniętą ledwie dziesięć milionów lat temu spod skorupy ziemskiej, której strome zbocza tysiące lat temu wygładził lodowiec. Jej wyjątkowość to także związane z nią wierzenia – legendy zamieszkujących Borneo Kadazan-Dusan powtarzane są od lat z pokolenia na pokolenie, a pochodzenie nazwy też wiąże się z ciekawymi historiami.

Droga na szczyt nie jest bardzo trudna, ale z powodu tłumów i ogromnej wilgotności powietrza nie należy do najprzyjemniejszych. Z czasem dżungla ustępuje miejsca gładkiej i śliskiej skale, ludzi widać coraz mniej. Większość decyduje się na wejście dwudniowe, z noclegiem na zboczu góry. W pierwszym podejściu osiąga się Laban Rata, pokonując 1400 metrów przewyższenia. Drugie to atak szczytowy – 800 metrów przewyższenia. Od tej chwili można korzystać z pomocy grubych lin, które jednak nie są konieczne, by spokojnie i bezpiecznie dotrzeć na szczyt i zająć najlepsze miejsce do obserwacji gwiazd i wschodzącego słońca.

A widok jest wspaniały i dla takiego przedstawienia w wykonaniu natury warto powalczyć z własnymi słabościami. Na górze jest chłodno, koło zera stopni Celsjusza, dobrze było mieć ze sobą śpiwór, by spokojnie doczekać pierwszych promieni słońca. Im wcześniej jest się na szczycie tym lepiej, po wschodzie zaczyna przybywać osób i miejsce traci trochę na swojej mistyczności. Nie należy też zapominać, że teraz całą trasę w dół pokonujemy na raz, im szybciej ruszymy w dół, tym mniej ludzi spotkamy na szlaku.

Malezja-Kinabalu-01

Komentarze

13 odpowiedzi

  1. Rok temu ostatni raz smakowaliśmy magii gór. Połaziliśmy po czeskich Karkonoszach. Z 6-lakiem przeszliśmy trasę: Medvedin-Wodospad Panczawski-Źródła Łaby-Harrachowe Kamienie-Medvedin (5h)

    A przy okazji trekking po Adrspasskich i Teplickich Skałach:-)

  2. Świetny zbiór inspiracji (i ludzi – rzeczywiście „w dechę”) :). Z naszą czterolatką kilkukrotnie właziliśmy na wspomnianą Ślężę, tuptaliśmy po Karkonoszach, górkach na Sri Lance i Teneryfie – dziś dotarła nowa para „poważniejszych” trekkingów i warto by się rozejrzeć za czymś wyższym :). Serbia kusi…

  3. góry praktycznie w każdej postaci = super! nie wiem w sumie, czy bardziej lubię te łagodne, czy te skaliste. chociaż chyba najbardziej podoba mi się połączenie zieleni i skał /np. Tatry Zachodnie/ 😉

  4. O rany, co za kolekcja inspirujących górskich wędrówek! Aż mi się zachciało wybrać gdzieś. Jestem w Czarnogórze, więc moze w najbliższy dzień wolny zdobędę jakieś tutejsze wzniesienie 🙂

    1. Czyli sugerujesz drugą część, kolejny wpis. Da się zrobić. W sieci jest od groma górołazów, którzy chętnie się podzielą o swoich doświadczeniach w przestrzeni internetowej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *