Świąteczna rozpusta w Bremen

Powietrze pachnie migdałami prażonymi w cukrze. Kłęby pary buchają znad kotła z wrzącym olejem ze stoiska obok. Ludzie tłoczą się z glinianymi kubkami słodkiej i rozgrzewającej cieczy. Jest mroźno i nadchodził wieczór, ale jarmark tętni życiem.

Gęstniejący tłum powoli przesuwa się od stoiska do stoiska. Jarmark świąteczny w Bremen oferuje dosłownie wszystko – od skromnych podarunków w postaci aniołków, ozdób świątecznych, po ekskluzywne wyroby rzemieślnicze, biżuterię, słodycze i oczywiście coś na ząb. Na rynku starego miasta wyrosły drewniane domki, kiczowato oświetlone lampkami. Imponujące gotyckie kamienice i wieże kościołów znikają w tym przedświątecznym rozgardiaszu. Trudno nawet odnaleźć pomnik Muzykantów z Bremy, przycupniętych zupełnie na uboczu.

Tradycja zimowych jarmarków sięga czasów, nim powszechnie celebrowano Święta Bożego Narodzenia. W późnym średniowieczu, z początkiem grudnia na ulicach miast Europy powstawały zalążki zorganizowanego handlu – jarmarki uliczne, gdzie następowała wymiana dóbr. Był to czas na uzupełnienie domowych spiżarni i możliwość wyprzedaży plonów zebranych w zakończonym sezonie rolniczym. W miarę postępu rozwoju cywilizacji europejskiej jarmarki bogaciły się o dobra i usługi charakterystyczne dla Świąt Bożonarodzeniowych lub obchodów nadejścia Nowego Roku. Na straganach królowały rarytasy niedostępne na co dzień: prażone orzechy, suszone owoce, kasztany i pierniki. Początkowo jarmarki zimowe organizowano zaledwie przez jeden lub dwa dni grudnia.

Największą popularnością cieszą się jarmarki świąteczne w Niemczech: Berlin, Monachium i Drezno wiodą prym w organizacji tej przedświątecznej rozpusty. Triumfy święcą również Wiedeń i Sztrasburg.

Nam najbardziej podobały się jarmarki w Bremen i Lubece. Miały one nieco bardziej kameralny charakter niż np. londyński „moloch” i były znacznie lepiej zorganizowane niż podobne imprezy w Kopenhadze.

Osobiście miło wspominamy swoje pierwsze zetknięcie z tego typu atrakcjami adwentowymi w Warszawie, na Placu Zamkowym lub Placu Defilad. Jako mała dziewczynka to tam zakupiłam (w imieniu Mikołaja, oczywiście) swoją pierwszą disnejowską księżniczkę – lalkę znanej firmy produkującej Barbie. Do dziś pamiętam kontrastujące do PRL-owskich realiów, wybuchające ferią barw stragany i kolorowe migotliwe światełka, patyki z wiechciem światłowodów i gorące zapiekanki. Ktoś pomyślałby, że te świadectwa kiczu totalnie nie wpisują się w refleksyjną atmosferę adwentu celebrowanego w kościele katolickim. Może jest w tym racja. Dobrze jednak mieć wolność wyboru i osobiście podejmować decyzję – czy adwent to czas radości a może oczekiwania i postu?

Ręka do góry – kto ma podobne wspomnienia i sentymentalne skojarzenia, albo uczestniczył w innym europejskim jarmarku adwentowym?

Komentarze

7 odpowiedzi

  1. byłam w Bremie parę lat temu i naprawdę mnie urzekło to miasto, dlatego z łatwością sobie wyobrażam jak idealnie musi tam być w trakcie jarmarków świątecznych! W ogóle te niemieckie jarmarki sa chyba najlepsze!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *