Trzęsienie ziemi na Nowej Zelandii

Podróże, ach te podróże… dla wielu synonim wolności i jeden ze sposobów na redukcję wydzielania kortyzolu – hormonu stresu. Czy jednak podróżowanie zawsze wiąże się z beztroską i wypoczynkiem? Skądże znowu. Niejednokrotnie może nas przyprawić o zawrót głowy lub gęsią skórkę. Jak do tej pory najbardziej traumatycznym doświadczeniem przeżytym przez nas wspólnie było trzęsienie ziemi w Christchurch, stolicy Wyspy Południowej. Tak dotkliwe przeżycie utwierdziło nas w przekonaniu prowadzenia tego bloga.

Baniaczek napoju, wszystko co potrzebne do przeżycia w plecak i ewakuacja w bezpieczne miejsce.

Zaczęło się dość niewinnie. W odległej przeszłości podczas pobytu w spokojnym miasteczku na południu Nowej Zelandii pośrodku nocy zaskoczyło nas dość opłakane w skutkach trzęsienie ziemi. Całe miasto było praktycznie sparaliżowane i jedyną formą kontaktu z rodziną i znajomymi było właśnie publikowanie informacji o stanie naszego zdrowia i miasta na blogu. Dlatego jedne z pierwszych wpisów na blogu dotyczą naszych przeżyć w trakcie i po kataklizmie.

Galeria zdjęć

Trzęsienie ziemi w Christchurch w liczbach

Mapa centrum Christchurch

Centrum miasta ucierpiało najbardziej podczas trzęsienia ziemi. Główną przyczyną była stara zabudowa z cegły, która nie spełniała najnowszych standardów bezpieczeństwa. Tuż po trzęsieniu ziemi całe centrum miasta zostało odizolowane i otoczone kordonem policyjnym. Pod gruzami nadal znajdowało się wiele ofiar. Nie chciano również, żeby po okolicy kręcili się złodzieje i włamywacze.

Nie minął tydzień, kiedy teren miasta został wstępnie oczyszczony ze zniszczeń, a nasze mieszkanie zostało sprawdzone. Na szczęście, oprócz kilku pęknięć na ścianach, stłuczonego telewizora i potłuczonej kuchenki mikrofalowej, budynek był w dobrym stanie i mogliśmy się z powrotem wprowadzić. Każdego dnia musieliśmy przejść przez kontrolę policyjną lub wojskową, żeby dostać się lub wydostać z centrum miasta.

Cały teren był opustoszały i jedynym towarzyszami na zrównanym z ziemią terenie były wygłodniałe koty, których właściciele musieli opuścić miasto w poszukiwaniu schronienia. Raz nie zdążyliśmy wrócić przed 18:00 i wtedy policyjny radiowóz eskortował nas aż pod same drzwi. Nie można w strefie otoczonej zieloną linią poruszać się samemu po godzinie 18:00.

Relacja z trzęsienia ziemi w Canterbury w 2011

Zobacz także

Komentarze

15 odpowiedzi

  1. Trzęsienie ziemi to nic fajnego choć krajobraz po fascynuje. Podobnie jak cały ten ruch tektoniczny. Tak, chciałabym zostać sejsmologiem 🙂 Czasem sama się pcham w pałace w ruinie. Adrenalina potrzebna. Ale najbardziej utkwiło mi w pamięci, jak skręciłam nogę w jednym z opuszczonych fortów w ruinie i trudno było się wydostać, bo oczywiście sama tam poszłam 😛

  2. Spore zniszczenia. Ja kilka razy przeżyłam niewielkie trzęsienia ziemi koło Neapolu. Choć to były mikro-ruchy i czułam się totalnie skołowana, błędnik szaleje, nie wiadomo co się dzieje bo wszystkie punkty odniesienia nagle stają się ruchome. Masakra!

    1. Faktycznie trzęsienie ziemi to coś, co całkowicie rozprasza, paraliżuje zmysły. Mieszkając w Christchurch mieliśmy po kilka wstrząsów dziennie. Co ciekawe najczęściej się pojawiały w nocy po 2 i nad ranem.

      Po pewnym czasie już się przyzwyczaiłem, że pośrodku nocy budzi mnie trzęsąca się ziemia, skrzypiące meble i ten niski pomruk dochodzący zewsząd. Kiedy się człowiek wprawi, to nawet jest w stanie usłyszeć wstrząsy jeszcze przed ruchem ziemi.

      Ludzie, którzy tam mieszkają muszą zachować zimna krew i pewien dystans, ponieważ z dnia na dzień mogą stracić swój majątek. Pomimo tego Kiwi zachowują pogodę ducha i uśmiech na twarzy.

  3. Całe szczęście omijają nas groźne przygody w podróżach. Może te flash floody na pustyni były niebezpieczne, no ale jak było takowe zagrożenie, to po prostu dwa dni czekaliśmy u stóp kanionu, by do niego wejść 😉

  4. Trzęsienie ziemi w Nepalu. Kilka miesiecy temu, dość słabe, kilkusekundowe. A pozniej juz to duże, o ktorym wszyscy pamiętamy…

  5. Ja mam tutaj w Niemczech z trzęsieniami spokój, no chyba że czasem sąsiad organizuje imprezę to się dom trzęsie 😉 Nie wyobrażam sobie zrywać się w środku nocy i podtrzymywać całą kolekcję antycznych waz 😉

  6. dokładnie, podróże to nie tylko leżenie pod palmą na hamaku z drineczkiem w dłoni…
    My podróżujemy po świecie rowerami, najniebezpieczniejsza rzecz jaka nam sie przydarzyła podczas wyprawy dookoła świata to burza na środku słonego jeziora Salar de Uyuni w Boliwii…. dooloła pustka w promieniu 20-70km…woda do kostek…walące pioruny w pobliską górę i my leżący i modlący się, żeby piorun nie uderzył w wodę :/ masakra

    1. Mogę sobie wyobrazić. Kiedyś na Uszbie (taka ładna góra) w Gruzji na grani powyżej 4000 m chwyciła nas burza. Robiliśmy zjazdy po linie, a dookoła przeskakiwały wyładowania między chmurami. Wymiękłem totalnie, kiedy ognie świętego Elma pojawiły się na kasku na głowie.

    1. Doświadczenie, które będę się pamiętać przez całe życie. Wszystko zakończyło się szczęśliwie, ale wtedy dużo stresu i nieprzespanych nocy.

  7. n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

    1. Hej! Dzięki za komentarz.

      Właśnie ta odmienność czyni Nową Zelandię miejscem ciekawym i wartym doświadczenia. Te kilka miesięcy spędzone tam będę miło wspominać.

      Na każde nieudogodnienie da się znaleźć sposób. Biwakowanie, jedzenie, przyroda mogą albo wkurzać, albo zachwycać. Tu bardziej chodzi o nastawienie. Jedni widzą piękno tego świata nawet w kamieniu, drudzy lepiej niech zostaną w domu i oglądają Netflixa.

      Zachęcam poczytać inne wpisy tutaj: https://kartkazpodrozy.pl/category/nowa-zelandia, a to tylko namiastka, czego można doświadczyć na antypodach.

      Z pozdrowieniami, —- Łukasz

  8. sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:

    konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
    konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
    dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
    a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, menschen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *