Na wschód! Tam musi być cywilizacja!

Ciężka lokomotywa wtoczyła się powoli na peron. Kilkoro niecierpliwych pasażerów przestępowało z nogi na nogę, klucząc pomiędzy gigantycznymi bagażami porzuconymi na rozgrzany asfalt. Ale wagony otworzą dopiero za pół godziny. 

Niedbale uczesana kobieta w niebieskim uniformie Rosyjskich Kolei Żelaznych (ros. Российские Железные Дороги РЖД, Rossiyskie Zheleznye Dorogi) wertuje nasze papiery krzywiąc się w grymasie niezadowolenia. Marszczy nos, bo bilety internetowe to rzadkość, więc prowadnica ma wątpliwości. – Wodit’! – krzyczy i gestem wskazuje na otwarty plackart (rus. плацкарт) – wagon z miejscami sypialnymi bez przedziałów. Ten pociąg jest jak hotel na kółkach – myślę. Ludzie będą w nim mieszkać przez następne kilka dni. Spać, myć się, pić wódkę i grać w karty. A czas w takim miejscu mija powoli. Bardzo powoli.

Na Dworzec Jarosławski dotarliśmy bez przeszkód, bo podróż moskiewskim metrem mieliśmy już opanowaną do perfekcji. Moskwa robi wrażenie na pierwszy rzut oka, ponieważ jest tak zupełnie inna od miast europejskich. Faktycznie, Plac Czerwony z bajkową cerkwią św. Bazyla, Kreml i wszechobecne po radzieckie „pałace kultury i nauki” są niezwykłym elementem krajobrazu miasta. Czynią je wyjątkowym i łatwo rozpoznawalnym, ale miasto to nie tylko budynki. Ludzie zdają się być ponurzy, czasami wręcz nieuprzejmi. Mijają nas w pośpiechu ufryzowane lalki i pociemniali na twarzy przybysze z Zakaukazia. Tylko komisarz Gavrilov z posterunku na Arbacie ma nienaganne maniery. Prawie uwierzyliśmy w skuteczność rosyjskiej policji, gdy nasz kosztowny sprzęt fotograficzny dostał się w ręce bezczelnego zbira? Ale nie. Nawet nie można powiedzieć, że odprawili nas z kwitkiem, bo do dzisiaj nie dostaliśmy dokumentów potrzebnych firmie ubezpieczeniowej. Cóż, skoro tak wygląda nasza współpraca z Rosją na niskim szczeblu, to wcale nie dziwi nas fakt, żeśmy jeszcze wraku Tupolewa nie dostali.

Innym razem ktoś popycha mnie i szturcha w moskiewskim metrze, kiedy próbuję rozszyfrować grażdankę.
– Co jest, księżniczko, okulary stłukłaś? – słyszę za plecami. Moskwa to niegościnne miasto. Może właśnie dlatego tak bardzo wyczekiwana podróż koleją transsyberyjską budzi we mnie ekscytację. Ja także niecierpliwie przebieram nogami, kiedy prowadnica po kolei wpuszcza pasażerów. Nie wiem skąd takie zatwardziałe charaktery u Rosjan. Może to komunizm odcisnął na nich takie piętno. A może ta ich mentalność ukształtowana została na przestrzeni dziejów narodu o burzliwej historii.

Borys

Ale Borys jest inny. Tak jak i cała reszta pasażerów, których spotykamy podczas czterodniowej podróży do Irkucka. Borys z przejęciem opowiada komuś przez telefon, że jedzie z nim dwójka Polaków. Znika i za chwilę pojawia się z zimnym piwem. Częstuje nas stawiając mokrą puszkę na stole, chociaż w wagonie spożywanie alkoholu jest surowo 🙂 zabronione. Nie wiem czy to alkohol roztapia lody, czy to tylko mieszkańcy rosyjskiej prowincji są tacy przyjaźni. Borys pochodzi spod Jekaterynburga. To chudy, starszy facetem z ogoloną na łyso, rozoraną bliznami głową. Walczył w Afganistanie. Strzelał, ale to nie on jest winien śmierci swoich ofiar, bo wykonywał tylko czyjeś rozkazy. Teraz jest ochroniarzem w Moskwie, ale pracuje tu tylko przez pół miesiąca. Resztę czasu spędza na wsi, w domu, gdzie ma sad i ule, tam też czeka na niego żona.

– To kim była kobieta z peronu, twoja towarzyszka? – przerywa mu Łukasz.
Mężczyzna uśmiecha się tajemniczo i mówi:
– Kiedy prowadzisz podwójne życie, musisz mieć dwie kobiety.

Rozmowa schodzi na politykę.
– To oni nas dzielą, nie my – mówi Borys, i macha energicznie ręką mając na myśli polityków.
– My przecież jedna brać, Słowianie. Tylko te Chachoły nie, swołocz jedna! Ja tam Ukraińców nie lubię – stwierdza z zapałem i wyznaje jeszcze, że sympatią nie pała także do śniadoskórych przybyszów z dawnych Republik Radzieckich.
– To złodziejskie narody! To przez nich mają nas, Rosjan, za złodziei – zapewnia, po czym nalewa wódki do wielkich szklanic pożyczonych od prowadnicy. Jakby nie patrzeć to właśnie jakiś kaukaski przyjezdny ukradł nam w najbardziej perfidny sposób aparat już na samym początku wyjazdu. Borys ma znajomego w destylarni. W kufrze pod łóżkiem chowa wielki, pięciolitrowy baniak z wódką tak dobrą, że smakuje nawet na ciepło.

Borys bardzo lubi rozmawiać o polityce. Podkreśla, że to Rosjanie zamordowali polskich oficerów w Katyniu, bo mówi, że u nich tak samo robili. Ciężkie tematy przerywa nam Sasza, który przysiada się do nas. To kolejny kompan do szklanki i sympatyk przezroczystego trunku.  Na stacji od babuszek dokupujemy zagrychę – ogórki małosolne i gotowane ziemniaki (kartoszki). Jest swojsko, jak u babci na wsi.

Sasza

Aleksander nie ma jednego palca. Ściąga koszulkę i paraduje po przedziale w samych dżinsach, odsłaniając spasiony brzuch. Krótko ogolony, z gębą zakapiora wygląda jak zbir, uciekinier z więzienia. Takiego spotkać na ulicy to strach. Pracuje jako spawacz. Robił przy gazociągach. Podróżuje z żoną Tatarką, która trzepie go po głowie, kiedy ten wychyla z nami kolejną szklankę wódki. Sasza się nie oszczędza i wlewa w siebie na raz jakieś 200 g alkoholu.
– Co, nie wypijesz całej szklanki? Eee? – zaczepia Łukasza.
– Nie, a ty wypijesz?
Sasza nie odpowiada tylko haustem wypija na raz pół szklanki.
– Ech, wy durne chłopy nie potraficie bez wódki żyć! – Irina kręci głową i wykrzywia usta w grymasie – A potem chodzicie jak te zombie – złości się i obrażona siada na swoim miejscu. Ścieli łóżko i odwraca się do nas tyłem. Sasza nic sobie nie robi z fochów małżonki. Żarliwie zapewnia nas o swoim płomiennym uczuciu do tej czarnowłosej, roznegliżowanej i czasami nieznośnej kobiety.
– Ona Tatarka, to dziki i narowisty naród – Sasza śmieje się pobłażliwie i macha ręką w geście rezygnacji.
– Ale ona jest moja! Moja! Moja! Moja! – podkreśla wielokrotnie z naciskiem na literę „em”. – Czy wy Polacy macie takie poczucie, że coś jest naprawdę wasze i tylko wasze? – pyta, a kiedy odpowiada mu cisza dodaje – Wątpię.
Sasza jeszcze kilka razy dostaje po głowie od tatarskiej żony. Energia i upór kobiety na nic się nie zdaje, bo Sasza czmycha z pryczy, jak niesforny dzieciak, który nie chce spać. Znika na długo, znajdując sobie innych kompanów od kielicha. Kiedy wraca późną nocą, ciągnie się za nim odór przetrawionej wódy i ruskich papierochów. Tej nocy stęka i jęczy w alkoholowym upojeniu. Z ulgą odprowadzam wzrokiem tę dziwną parę, kiedy o poranku następnego dnia pociąg powoli rusza z permskiej stacji.

Jej wysokość prowadnica

Obecność prowadnic w wagonie kolei transsyberyjskiej niewątpliwie dodaje naszej podróży szczególnego charakteru. Na jeden wagon liczący 38 miejsc sypialnych przypadają dwie pracujące na zmianę prowadnice. Ich zadaniem jest sprawdzać bilety i dbać o porządek w wagonie. Codziennie starannie czyszczą podłogę, przebierając się uprzednio w poliestrowe fartuszki. Na pół godziny przed przyjazdem do dużej stacji oraz pół godziny po odjeździe pociągu pilnie strzegą wejścia do toalet, zamykając je na klucz i przepędzając pasażerów. Kiedy trzeba, zrugają też hałaśliwego pijusa. Sprzedają drobne przekąski i pilnują samowarów. Wydają pościel i szklanki. Krótko mówiąc są to osoby bardzo oddane swojej pracy, stale czymś zajęte i wypełniające swój obowiązek ze śmiertelną powagą sapera. Niczym kwoki zwołują snujących się po peronie pasażerów, którzy na dłuższym postoju wychodzą rozprostować nogi albo kupić obiad od babuszek. Ten rodzaj drobnego handlu i gastronomii to doskonały wynalazek na długiej i nużącej trasie. Można wyjść, zagadać. Trzeba jednak uważać, bo na handelek czasami idą nieświeże potrawy, które nie sprzedały się np. w restauracji.

Brać Słowianie

Wagon nie pustoszeje do samego Irkucka. Pasażerowie wysiadają i wsiadają wnosząc ze sobą swoje historie. Jest Aleksander, albo Sasza, technik teatru w Krasnojarsku, który na swoją zgubę nauczył Łukasza grać w duraka. Za każdym razem kiedy przegrywa, wykrzykuje rozczarowany: Och ti! Sędziwy siwy pan jest typem intelektualisty. Zdecydowanie odstaje od pozostałych pasażerów. Na półce ponad głową trzyma oprawioną w szare sukno książkę A. Dumas’a. Podróż głównie przesypia. Do rozmowy włącza się sporadycznie. Z ciężkiej torby wyciąga słoik cukru i puszkę herbaty.

Jest też Krisznaita odziany w różowy zwój prześcieradeł z charakterystycznie wygoloną głową i włosami spiętymi w koński ogon. W ręku przebiera paciorki drewnianych koralików. Żywi się wyłącznie surowymi warzywami, które apetycznie pachną w całym wagonie. Tuż obok siedzi przysadzista kobieta, która ma tego pecha, że w toalecie zawsze trafia na Łukasza i to akurat wtedy, kiedy ten w tak skromnych warunkach dokonuje codziennej ablucji. Babcia o twardej pięści potrafi mocno przywalić w drzwi, kiedy się niecierpliwi. Być może tak długie przesiadywanie w toalecie nie jest w dobrym tonie. Kto by się tam martwił o higienę. Jak śmierdzieć, to razem! Łukasz, który ma tendencję do zasypiania gdzie popadnie, niekoniecznie w piżamie; wyznał mi potem, że tryb życia pociągowego bardzo mu odpowiadał.
– W końcu mogę spać tam, gdzie zastanie mnie sen i nikt nie będzie mi robił wyrzutów, że zasnę w ubraniu – stwierdził. – Człowiek śpi, je, siedzi cały czas tym samym miejscu i nie musi się martwić, że zaniechał prysznica. To jest bardzo wygodne! – podsumował.

Wkrótce dosiada się też grupa rosyjskich turystów, którzy jadą w Sajany uprawiać rafting (spływ pontonem po górskich rzekach). To właśnie jeden z sędziwych opiekunów grupy odradza nam podróż do Listwianki. To za jego namową zmieniamy plany i zamierzamy wybrać się na Olchon, bajkalską wyspę, rzekomy raj dla turystów.

Chłopaki ze szkoły kolejarskiej wracają do domu na wakacje. Aleksiej, Konstantin i Maksim przynoszą trzylitrowe butelki piwa i częstują nas wędzoną, suszoną rybą. Ożywiają się, kiedy wychodzi na jaw, że znamy (jako tako) rosyjski. W końcu można pogadać. Jeszcze bardziej interesuje ich fakt, że pochodzimy z Polski i koleją zamierzamy przejechać aż do Chin. Konstantin bełkocze już coś pod nosem i nieustannie tankuje piwo z wielkiej butli zwanej potocznie „cyckiem”. Alkohol musiał już bardzo zakrzywić rzeczywistość wokół niego, bo do Łukasza zwraca się „ej, ty, Francuz” a na mnie woła „Nadjeżda”. Zapamiętanie naszych imion wyraźnie sprawia mu trudność. Chłopaki łoją w karty na zapałki praktycznie non stop. Przerywają tylko po to, aby zakurzyć albo zjeść. Maksim ma już  żonę, chociaż skończył dopiero 24 lata, jest najmniejszy z nich, ma czarne, krótkie włosy i długą grzywkę. Wszyscy paradują z gołymi klatami, bo gorąco. Większość mimo młodego wieku zdołała zapuścić już brzuch. Tak, trzeba przyznać, że zdrowy styl życia dla przeciętnego Rosjanina ma podrzędne znaczenie. Palą jak smoki, tankują jak lokomotywa z silnikiem diesla, łoją w karty jak rasowi hazardziści. Ale lubią Polaków. Zwłaszcza, gdy wspólnie dochodzimy do wniosku, jak wiele podobieństw językowych można znaleźć w rosyjskim i polskim. Szczególnie wśród przekleństw! Czyżby wpływ obecnej na polskich ziemiach Armii Czerwonej? I znowu jesteśmy „jedna brać, Słowianie”, jak podsumowują naszą rozmowę Maksim.

Im dalej na wschód, tym tych słowiańskich Rosjan coraz mniej. Rysy twarzy naszych współpasażerów stają się bardziej egzotyczne. Okolice jeziora Bajkał zamieszkują grupy etniczne rasy żółtej. Buriaci przypominają trochę Mongołów, ale rysy niektórych nieco złagodniały w wyniku genetycznej mieszanki z Rosjanami. Sami Rosjanie dzielą swoje społeczeństwo na dwie grupy: Ruscy to mieszkańcy Rosji różnych ras, a Rosjanie to rdzenni, indoeuropejscy, biali.

W końcu dojeżdżamy do Irkucka. Z ulgą  opuszczam duszny wagon i zaciągam się relatywnie świeżym i czystym powietrzem. Jest inaczej niż w Moskwie. Zdecydowanie czuć powiew Orientu. Domy rozsiano po mieście w nieco chaotyczny sposób. Gdzieniegdzie trzymają się jeszcze stare, wrośnięte w asfalt, fantazyjnie zdobione domy dekabrystów. To właśnie te drewniane budowle dodają miastu uroku, chociaż popadają w ruderę nadgryzione zębem czasu i kornika. Filigranowe zdobienia fasad niszczeją i odpadają, szczerbate okna zioną pustką. Drewniane figury wojów ozdabiają słupy bram podwórzy, skąd jeszcze bardziej widać jak bardzo zniszczone są te piękne domy.

W Irkucku nie zostajemy długo. Łapiemy ostatniego busa i ruszamy na Olchon. Co było dalej dowiecie się z kolejnego posta, jaki ukaże się w cyklu o naszej podróży na Wschód.

Komentarze

12 odpowiedzi

    1. Ha, ha… nigdy mało. (-:, A czego najbardziej Ci brakuje? Ja ceniłem sobie to, że cały swój bagaż miałem ze sobą na jednej leżance. Łatwo było wszystko ogarnąć. Problem był tylko, że w naszej wnęce nie otwierało się okno.

  1. Super! Przede wszystkim ciekawe przeżycie, ale też bardzo ładnie opisane; tak, że chce się czytać jeszcze i jeszcze!
    Chciałabym kiedyś przejechać się Transsibem, ale chyba w większym towarzystwie. Jakoś tak nieswojo czuję się wśród pijanych ludzi, zawsze trochę się ich boję, więc tego w podróży obawiałabym się najbardziej. Wiem też, że podobno po dwóch setkach wódki wszystkie lęki przechodzą jak ręką odjąć, ale z drugiej strony nie wiem czy taką kilkudniową podróż wytrzymałby to mój organizm, a do kibelka jak pisaliście są kolejki… 😉

    1. Szkoła picia z akademika na pewno się tutaj przydaje (-:, Oczywiście nie trzeba tylko i wyłącznie się nasączać alkoholem. Można zawsze kulturalnie podziękować, bo w pociągu panuje kultura nad czym sprawuje pieczę swoją żelazną ręką wszystkowidząca prowadnica. Jednakże jeden lub dwa kieliszki (a w zasadzie stakany) na pewno przełamią wszelkie lody.

  2. Klimat kolei transsyberyjskiej na pewno jest. Nie wiem tylko czy bym się tam odnalazł. Do Moskwy na razie jakoś za bardzo mnie nie ciągnie. Być może jestem zbytnio uprzedzony przy jednoczesnej naprawdę sporej tolerancji. Może za jakiś czas jakoś to się pozmienia i „wyląduję” w tych rejonach 😉

    1. Ja z Moskwą też mam mieszane uczucia. Trochę nieprzyjemności mnie tam spotkało, ukradli mi Nikona d800 oraz policja okazała się nieprzychylna takiemu przybyszowi zza zachdniej granicy jak ja. Tak czy siak miejsce warto zobaczyć, żeby wiedzieć co na rzeczy.

  3. Wow, „pałace kultury” i zastawa wymiatają.
    Najbardziej mi się podobają rozmowy z innymi pasażerami, picie wódki i zakupy na stacjach. Nie byłam, ale sporo czytałam o takich „aktywnościach” i bardzo bym chciała czegoś takiego spróbować.
    W sumie wszędzie się mówi, że Rosjanie do najmilszych nie należą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *