Bingo w kościele

100 osób pilnie zakreśla numerki na blankietach, a pomiędzy stołami kręci się podkręcający poziom ekscytacji facet w marynarce z cekinów. Do cholery, gdzie ja jestem? W kościele? BINGO!

W jednym uchu Coltrain, w drugim Hołowczyc pilnie dyktuje wskazówki dojazdu. Włączając się w strumień rowerzystów mknę na spotkanie amatorskiej grupy teatralnej. Parkuję rower pod monumentalnym cielskiem budynku, gdzie odbywa się próba przedstawienia i z niedowierzaniem stwierdzam, że to kościół. To się nawet świetnie składa, myślę, bo sztuka to czarna komedia poruszająca kwestie fanatyzmu religijnego. Lepszego miejsca na próbę nie mogli znaleźć. Jeszcze raz dokładnie sprawdzam e-maila od Bethany, koordynatorki przedstawienia. Nie mogłam się pomylić.

Absalon Kirke (źródło: Wikipedia)

Na schodach kościoła grupa kobiet pali papierosy i z ożywieniem o czymś dyskutuje. Nieśmiało i ostrożnie wchodzę do środka i moim oczom ukazuje się tak absurdalny obraz, że muszę uszczypnąć się przekonując czy przypadkiem nie śnię. Dwóch płowych blond nastolatków „pyka” w ping ponga a za nimi wzdłuż aż do ołtarza trzy rzędy stołów. Na ostatnią, ani nawet pierwszą wieczerzę Chrześcijan mi to nie wygląda. Puste kufle po piwie wskazują na to, że impreza trwa w najlepsze od dłuższego czasu. Z boku ołtarza wielki napis BAR potwierdza, że jest to miejsce uciech cielesnych, a nie duchowego ukojenia. Może to urodziny pastora, który bardzo kocha swoich parafian? Rozglądam się wokół i czuję się lekko przytłoczona cukierkowym kolorem ścian. O gustach się nie dyskutuje – myślę przypominając sobie skandal z małopolskiego kościółka, gdzie brutalnie zamalowano freski Nowosielskiego, bo „wierni wolą pastele”.

W końcu znajduję małą salkę na piętrze, gdzie próba do sztuki „Funeral Games” J. Ortona trwa w najlepsze. Nie zadaję pytań, bo pilnie przyglądam się dialogowi pastora Pringle i kryminalisty Caufileda, kiedy z dołu dochodzi chóralne „hurra” i wyraźne okrzyki z gratulacjami. Nie wytrzymuję i wypytuję Bethany o miejsce.

Absalon Kirke podzielił los 15 innych obiektów sakralnych, które decyzją rady diecezjalnej zostały wyłączone z użytku. Monumentalny budynek wzniesiony w 1934 roku raptem 80 lat później zostaje wykupiony przez Lennarta Lajboschnitz’a, założyciela cieszącej się powodzeniem także w Polsce sieci sklepów Tiger. Lajboschnitz udostępnia budynek dla użyteczności publicznej. Znajduje się tam bar i profesjonalnie wyposażona kuchnia, sale przystosowane do zajęć sportowych oraz kameralne zakątki, gdzie zbierają się fani planszówek, kino a także sala koncertowa.

Kilka razy w tygodniu lokalsi z Vesterbro gromadzą się by wspólnie skonsumować ciepły posiłek za symboliczną opłatę (dun. Fællesspisninger, w dosłownym tłumaczeniu oznacza „jadać wspólnie”). Kościół to dziś miejsce spotkań sąsiadów, rodzin, a także wszystkich innych mieszkańców stolicy, którzy szukają towarzystwa, czują się samotni albo pragną alternatywnie spędzić czas w poczuciu przynależenia do wspólnoty. W tym sensie kościół nadal pełni tę samą funkcję, co jeszcze kilka lat temu. W moim małym rozumku trudno jednak zastąpić obraz pastora w kryzie ekscentrycznym jegomościem w cekinowej marynarce, który wykrzykuje do mikrofonu liczby. Otóż chóralne okrzyki, które wcześniej słyszałam to żywiołowe reakcje na wygraną w… bingo!

Jeszcze dwa tygodnie temu zasłuchiwałam się w fortepianowych improwizacjach kolegi, który dał koncert także w budynku kościoła – nadal jednak pełniącego rolę świątyni. Mimo, że podróżuję od lat i stykałam się przeróżnymi dziwactwami, to poczęstunek w postaci napojów wyskokowych i przekąsek oferowany po koncercie zdziwił mnie trochę. Myślałam, że widziałam w życiu wiele. Nie sądziłam jednak, że tak maleńki kraj jak Dania może mnie jeszcze czymś zaskoczyć. No cóż… myliłam się.

Dla porównania wygląd wnętrza sprzed kilku lat

Komentarze

4 odpowiedzi